Zaspana położna, która robi łaskę, gdy przyjmuje ciężarną kobietę na oddział, znieczulenie za 500-600 zł, pielęgniarki, które minęły się z powołaniem i becikowe, którego wartość wydajesz na wizyty w prywatnych gabinetach ginekologicznych. Co to? A to Polska właśnie i ciężarna rzeczywistość służby zdrowia.
W ostatnim czasie dużo się mówi o świadomym macie - i tacierzyństwie. Rząd eksponuje politykę prorodzinną. Wszystko to pięknie i przekonywająco wygląda.
Niestety, tylko do czasu porodu. W najważniejszym dla ciężarnej kobiety momencie pojawi się i rozwydrzona „piguła”, jak bynajmniej pieszczotliwie nazywa się niektóre pielęgniarki. Pigułkami to one nie są, bo te mają konotację pozytywną. Uśmierzają ból lub pomagają zasnąć. „Piguła” natomiast zamiast uspokoić rodzącą, jeszcze bardziej ją zestresuje. Nie zabraknie też położnych, które w swojej pracy mogą wyładować wszystkie stresy i powrzeszczeć na spanikowaną ciężarną, zwłaszcza, jeśli ta spodziewa się pierwszego dziecka i być może przesadza, ale jest po prostu „ponadprogramowo” przestraszona. O ewentualnym znieczuleniu też można zapomnieć. Ten luksus jest przeznaczony dla zamożniejszych matek. Kobiety, które nie mogą sobie pozwolić na wydanie 500-600 zł muszą pocierpieć. Nie należy też do rzadkości, że ten, który powinien być przejęty porodem, czyli lekarz prowadzący, ucina sobie drzemkę albo przejawia brak zainteresowania. Wkracza dopiero wówczas, gdy kobieta dostaje krwotoku i jest już jedną nogą na drugim świecie.
Przeczytaj artykuł
|