Reklama ogólnosieciowa
Choć mieszczą się obok Job Centre, w niczym nie przypominają typowego pośredniaka. Recepcja, duża poczekalnia, wygodne kanapy, polska obsługa, herbata dla klientów. Załatwią zasiłek, nauczą angielskiego, umówią na rozmowę z pracodawcą. Jeśli trzeba, zapłacą nawet zaległe rachunki. Kto tak dba o ludzi w potrzebie? Prywatna firma, która za unijne pieniądze likwiduje bezrobocie.
Jeśli państwo nie radzi sobie z wydawaniem publicznych pieniędzy, trzeba przekazać je w prywatne ręce – z pewnością nie zostaną zmarnowane. Z takiego założenia wyszli szefowie firmy A4E, zajmującej się na co dzień wsparciem dla osób bezrobotnych. Action for Employment, bo tak brzmi pełna nazwa instytucji, dzięki funduszom z Unii Europejskiej wspiera osoby, które utraciły zatrudnienie. Zasada jest prosta – jeśli klient w ciągu kilku tygodni nie dostanie umowy o pracę, firma nie zobaczy honorarium. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania – aż 70 procent wszystkich bezrobotnych trafiających do A4E w krótkim czasie wraca na ścieżkę kariery zawodowej.
Reklama ogólnosieciowa
Pieniądze z Europejskiego Funduszu Społecznego na likwidację bezrobocia trafiają do wszystkich krajów członkowskich. Jedne z wydawaniem ich radzą sobie lepiej, inne gorzej. Jaki skutek przyniosło pompowanie unijnych miliardów w pomoc dla bezrobotnych wydało się, gdy Unię Europejską pogrążyła światowa recesja. Lokalne urzędy pracy nie radzą sobie z obsługiwaniem kolejek nowych petentów, a rola tych instytucji często ogranicza się do przyjmowania wniosków o zasiłki. Jeśli nie weźmiemy sprawy we własne ręce i nie zaczniemy szukać pracy samodzielnie, nikt za nas tego nie zrobi.
Recepta na patologię okazała się być prosta – za te same pieniądze prywatne przedsiębiorstwo wykona zadanie lepiej, szybciej i taniej. Program likwidacji bezrobocia w wykonaniu komercyjnym funkcjonuje na Wyspach Brytyjskich od lat – do niedawna po pomoc zgłaszali się głównie Anglicy, ale na skutek recesji połowę klientów stanowią dziś Polacy. Zajrzeliśmy do jednej z filii firmy A4E w londyńskiej dzielnicy Shepherd’s Bush, by na własne oczy przekonać się, jak działa urząd pracy w wersji „company”.
Choć mieszczą się kilkaset metrów od lokalnego Job Centre, w niczym nie przypominają typowego pośredniaka. Recepcja, duża poczekalnia, wygodne kanapy, polska obsługa, kawa i herbata dla odwiedzających. O komputerach z internetem i dostępie do telefonów nawet nie trzeba wspominać – wszystko to czeka na klientów firmy. Nikt nie nazywa ich bezrobotnymi ani tym bardziej petentami – są po prostu ludźmi chcącymi podjąć pracę. A właśnie chęć jest tutaj najważniejsza.
- Przychodzą do nas ludzie, którzy znaleźli się w przeróżnych życiowych sytuacjach – mówi Małgosia Ernest, koordynator kontraktu w firmie A4E. - Jedni dopiero co utracili pracę i chcą jak najszybciej znaleźć nowe zajęcie, ale są też tacy, co ostatnie 10 lat nie robili po prostu nic – tłumaczy.
Na szczęście, tu nie ma podziału na lepszych i gorszych. Jedynym warunkiem skorzystania z pomocy jest obywatelstwo Unii Europejskiej oraz posiadanie statusu osoby bezrobotnej. Każdy klient dostaje zwrot kosztów podróży na darmowe lekcje języka angielskiego, a także dodatkową pomoc, jeśli jego sytuacja jest szczególnie trudna.
Małgosia Ernest wspomina, że po kilku chwilach rozmowy z klientem może wyjść na jaw, że ich klient nie jadł od kilku dni albo jest przemarznięty, bo w domu odcięli mu prąd i gaz. W takiej sytuacji najważniejsze jest uregulowanie jego podstawowych potrzeb.
- Zdarza się, że trzeba takiej osobie kupić kilka bochenków chleba, zapłacić jego zaległe rachunki i sprawić, by zaczął wreszcie normalnie funkcjonować – tłumaczy Polka. I dodaje, że niejednokrotnie firma kupowała ludziom nawet ubrania, bo nie mieli niczego porządnego do założenia na siebie przed rozmową z potencjalnym pracodawcą. Bo szybkie znalezienie pracy jest tu najważniejsze.
Pracownicy firmy już podczas pierwszej rozmowy z klientem wypytują o jego wykształcenie, co robił dotychczas i co chciałby robić w przyszłości. Jak zapewniają menadżerowie A4E, właśnie satysfakcja z pracy jest najważniejsza i zwiększa szanse, że człowiek za kilka tygodni lub miesięcy znowu nie straci zatrudnienia. Następnym etapem jest sprawdzian znajomości języka angielskiego. Braki w porozumiewaniu się można zażegnać, korzystając na miejscu z kursów językowych, a jeśli nie ma takiej potrzeby, można od razu poprosić o znalezienie pracy. W firmie pracuje kilku headhunterów (tzw. łowców głów), którzy przeszukują oferty pracy w gazetach i internecie, aby przedstawić je swoim podopiecznym. Jeśli są zainteresowani, dzwonią w imieniu klienta i umawiają go na spotkanie.
Michał Górka trafił do centrum A4E kilka dni temu. Choć jest w Wielkiej Brytanii od listopada, wciąż nie udało mu się uporządkować swojego życia zawodowego. Próbował znaleźć zatrudnienie przez agencje pośrednictwa pracy, lecz oferowały jedynie kilka godzin roboty dziennie. To zdecydowanie za mało, by przeżyć. Trafił później jako asystent stomatologa do gabinetu dentystycznego – okazało się jednak, że praca polega na wymianie podłóg w domu doktora. Michał chciał już wracać do Polski, gdy znalazł ulotkę o pomocy dla bezrobotnych.
- Ratują mnie na razie oszczędności przywiezione z Polski. Jeszcze trochę i musiałbym wracać, ale na nowo wróciła mi nadzieja, że wreszcie zdobędę stałe zatrudnienie – mówi.
Koordynator kontraktu Małgosia Ernest twierdzi, że liczba bezrobotnych, którym pomogli w tym roku, przekrosła ich przewidywania.
– Jako cel wyznaczyliśmy w 2009 roku znalezienie zatrudnienia dla 110 osób. Nie minęło pół roku, a już dziś mamy obsłużonych ponad 150 klientów – zauważa.
Przyczyn doszukuje się w coraz trudniejszej sytuacji na rynku pracy, gdzie zatrudnienie tracą przede wszystkim osoby bez kwalifikacji lub z marną znajomością języka angielskiego. – W dzisiejszych czasach nawet na budowie wymagane jest minimum językowe. W końcu pracodawca chce mieć pewność, że na alarm „uwaga, leci cegła”, pracownik zrozumie jego słowa i odpowiednio zareaguje – tłumaczy Ernest.
Firma A4E stara się wyszukiwać dla swoich klientów w miarę atrakcyjne oferty pracy, ale jak zastrzegają pracownicy, nie wszystkie posady wchodzą w grę, gdy osoba ma problemy z płynnym mówieniem po angielsku. Problemu nie rozwiąże nawet kursy językowy – przez kilka tygodni nauki ciężko opanować słownictwo i sztukę swobodnego porozumiewania się, by efekt był zadawalający. Właśnie dlatego wielu bezrobotnych dostaje jedynie posady sprzątaczy, pracowników farm, ale także odnajdują się jako kierowcy czy pracownicy kas w hipermarketach.
Małgosia Ernest wspomina jednak, że kilku osobom udało się spełnić marzenia ich życia. – Pamiętam kobietę, której ufundowaliśmy kurs jogi. Od zawsze chciała pracować jako instruktorka i się udało. Często klientki idą na kursy dla kosmetyczek i znajdują później zatrudnienie w salonach urody. Ale nie każdą fantazję jesteśmy w stanie spełnić – zaznacza.
Zdarzają się też ekstremalne przypadki. Jedna z klientek chciała podjąć pracę na stanowisku chirurga mózgu w szpitalu neurologicznym. Problem w tym, że jej kariera w medycynie ograniczała się do pracy pielęgniarki. Była mocno niepocieszona, gdy usłyszała, że kurs dokształcający nie wchodzi w grę.
Firma A4E to nie jedyna tego typu organizacja w Wielkiej Brytanii. Niemal w każdej dzielnicy Londynu mieści się podobne centrum dla bezrobotnych, które wyciąga ręce do osób nie potrafiących samodzielnie poradzić sobie na tutejszym rynku pracy. Od 2003 roku z takiej pomocy skorzystało przeszło milion osób. Kluczem do sukcesu okazała się znakomita współpraca z potencjalnymi pracodawcami – znacznie chętniej korzystają z usług firm takich jak Action for Employment, gdyż nie żądają one wynagrodzenia za pośrednictwo pracy.
Nowatorski program być może będzie także wdrażany w Polsce. Aktywizacja społeczna i zawodowa osób zagrożonych wykluczeniem społecznym – bo tak nazywa się pierwszy cel, jakiego podjęła się firma z filią w Warszawie, ma ruszyć w lipcu tego roku. Do tej pory środkami z Europejskiego Funduszu Społeczngo rozporządzały lokalne urzędy pracy. A było czym rozporządzać – Unia Europejska na likwidację bezrobocia przeznaczyła 70 miliardów euro, czyli aż 10 procent wspólnotowego budżetu. Do Polski trafiło z tej puli aż 12,8 miliarda euro. Na co szły do tej pory pieniądze?
Najbardziej znanym programem wdrażanym przez polskie pośredniaki była pomoc bezrobotnym w otwarciu własnej działalności gospodarczej. Każdy, kto myślał o własnym biznesie, mógł dostać ponad 12 tysięcy złotych na wyposażenie biura lub zakup niezbędnych narzędzi. Jedyny warunek to prowadzenie firmy przez co najmniej rok czasu od chwili przyznania funduszy. W praktyce program rozbił się o biurokratyczną rzeczywistość. Nim bezrobotny uzyskał unijną dotację, urzędy pracy wymagały złożenia bankowej lokaty lub poręczenia finansowego na wypadek ewentualnego wezwania do zwrotu przyznanych pieniędzy.
Dziś środkami unijnymi rozporządza Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, a o unijne dotacje można wystąpić niemal na każdy cel. Program „Kapitał Ludzki”, wdrażany przez polskich urzędników, wspomaga przede wszystkim rozwój już istniejących firm, a osoba bez pracy i środków do życia wiele dla siebie nie znajdzie.
Czy firmie A4E uda się zapełnić tę lukę na rynku i odnieść w Polsce sukces na miarę tego, jaki osiągnięto w Wielkiej Brytanii? Doświadczenie pokazuje, że dokonać można nawet rzeczy niemożliwych, o ile nie przeszkadza w tym państwo ani żaden urzędnik. A ci niestety nie tolerują konkurencji.
Tomasz Ziemba
Artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Wybór opcji:
Publikuj bez rejestracji (akceptuje regulamin)
Nowy użytkownik - załóż konto (rejestracja w 20 sekund!)
Zarejestrowany użytkownik - zaloguj się