Praca Ogloszenia Katalog Polspec Poradnik Zapytaj eksperta Logo: Infolinia.org mapa galeria galeria czat Forum randka

Emigracja tak jak my

2010-09-29 19:37:37

emigracja tak jak my, fot. emigracja tak jak my

Polacy z Wielkiej Brytanii zwykli traktować emigrację irlandzką jak kosmitów z odległej planety. Tymczasem w jej losach możemy się przejrzeć jak w  lustrze z pomniejszeniem – te same etapy rozwoju, problemy i podobne cele. Różni nas jedno, i  to zasadniczo. W Irlandii gołym okiem widać już schyłek polskiej diaspory. Kryzys gospodarczy głębiej dotknął społeczeństwo i imigrantów. Z Zielonej Wyspy uciekają już nie tylko oni, ale i tubylcy.

Dziesięć lat temu Irlandia stanowiła cel nieco egzotycznej wycieczki, za którą trzeba było w Polsce zapłacić niemałe pieniądze. Po pięcioleciu stała się „województwem irlandzkim” z setkami tysięcy Polaków, którzy znaleźli tu pracę i wolność fiskalną. Dzisiaj, po czasach karnawału, wiszący na kołku w garderobie strój Celtyckiego Tygrysa gryzą mole, a sami Irlandczycy wracają do tego, od czego są ekspertami na skalę światową – do własnej emigracji. Skoro z Zielonej Wyspy uciekają tubylcy, nie inaczej musi być z rzeszą imigrantów niegdyś skuszonych ekonomiczną ofertą szybko rozwijającej się gospodarki, a dzisiaj rozczarowanych krajem, który w wyniku kryzysu powraca na pozycję europejskiej prowincji. Zacznijmy jednak od początku...

Tłuste lata emigracji

1 maja 2004 roku trzy kraje europejskie otworzyły w pełni swoje rynki pracy dla Polaków: Wielka Brytania, Irlandia i Szwecja. Jeśli kiedykolwiek w tym stuleciu jednocząca się Europa zdobyła się na wychodzący poza słowa gest wobec nas, to z pewnością była to Europa Londynu, Sztokholmu i Dublina, a nie ta realizowana w Brukseli, Paryżu czy Berlinie.

Każde z trzech pionierskich państw na swój sposób radzi sobie z falą blond-włosych imigrantów i każde na swoją modłę wykorzystuje polskie zdolności, talenty, umiejętności i chęć wzbogacenia się. Wspólną i nadrzędną cechą dla nich była jednak wiara w to, że szaleństwo inwestycyjne, szastanie kredytami i niezawodne instrumenty bankowe są wartościami bezwzględnymi, odpornymi na wstrząsy rynków globalnych, słowem – że znaleziono wreszcie receptę na Nowy Wspaniały Świat. I dlatego wrota zostały otwarte.

Irlandia rozpaczliwie potrzebowała Polaków do przeprowadzenia swojego Narodowego Planu Inwestycyjnego (National Development Plan 2000-2006), który zakładał budowę setek kilometrów dróg, osiedli mieszkaniowych czy centrów handlowych. Dobrze się złożyło, bo akurat Polacy (jak zwykle od dziesięcioleci) równie rozpaczliwie potrzebowali potwierdzenia, że nie są tacy ostatni i że nawet w warunkach europejskiego Dzikiego Zachodu potrafią się zorganizować, potrafią przeżyć i może nawet odnieść sukces. – Przed rokiem 2004 Polonia na Zielonej Wyspie liczyła może 300 osób. W przeciągu roku zrobiły się z tego dziesiątki, a być może i setki tysięcy. To był szok... – przyznawał Ernest Bryll, pierwszy ambasador RP w Irlandii. Republika Irlandii liczyła sobie 4,5 miliona mieszkańców.

Daj Boże takie kłopoty

Na całej wyspie; od Cork po brytyjski Belfast, w każdym szpitalu i na każdej budowie pojawili się Polacy. W najbardziej dechami zabitej dziurze reperowali samochody, opiekowali się stadami owiec, z powodzeniem aplikowali w Dublinie na stanowiska architektów i kierowców piętrowych autobusów, o rzeźnikach i fryzjerkach już nie wspominając. Spotykali się wszędzie z dużą otwartością, bo zarówno publikatory jak i zwykła szeptana propaganda potwierdzały: „Polak pracuje, nie kradnie, może i nie zawsze da się z nim dogadać, ale zna się na robocie”. Podobna mentalność (etos wieloletniej walki z zaborczymi sąsiadami) oraz wspólny dla obu nacji katolicyzm pozytywnie wpływały na postrzeganie przybysza znad Wisły i Warty. A jak jeszcze się okazało, że „i do tańca, i do różańca” – bo w irlandzkich pubach nie zabrakło gorących głów i Polacy nie ustępowali pola przy barze – było pozamiatane!

Nieco później, przed drugim referendum w sprawie Traktatu z Lizbony w 2009 roku poirytowany płynącymi z kontynentu napomnieniami o solidarności europejskiej David McWilliams, komentator „The Irish Independent” zauważał sarkastycznie: – Czym jest solidarna Europa, nie będzie mnie pouczał ani Niemiec, ani Francuz, ani Włoch, bo żaden z nich nie miał odwagi otworzyć przed Polakami swojego rynku pracy. A u nas wystarczy pójść do najbliższego sklepu na rogu albo na jakąkolwiek budowę, by usłyszeć język polski...

Oto Irlandia rzeczywiście stała się ziemią obiecaną dla setek tysięcy Polaków. Nie można zresztą w żaden sposób określić tej liczby, bo i tak nikt nie mógł policzyć imigrantów. Poprawna politycznie statystyka nowo wydawanych irlandzkich fiskalnych numerów PPS nie rozróżnia Polaka od Chińczyka. Jedni wpadli na chwilę, wyrobili numer, a inni – nieszczęśnicy – przez cały czas pracowali na czarno. Nie ma więc danych co do liczby, ale dość powiedzieć, że na całe lata Irlandia naprawdę przybrała barwy biało-czerwone. Z ca-łym dobrodziejstwem inwentarza.

Nie bylibyśmy Polakami, gdybyśmy niekiedy nie łamali miejscowego prawa. Do więzienia Cloverhill w południowym Dublinie z kilkuletnim wyrokiem trafił poznaniak, który przywiózł na Wyspę kilka tysięcy białych tabletek, zdarzały się też krwawe bójki w barach, pędzenie bimbru w mieszkaniach, nadużycia związane z pośrednictwem nieruchomości, „brak poszanowania własności” w sklepach i próby przekupstwa funkcjonariuszy z drogówki. Jednak Kieran Fitzgerald z Garda Ombudsman Commision, rządowej komisji kontroli działań irlandzkiej policji wzdycha i macha ręką. – Chcielibyśmy mieć z naszymi przestępcami takie kłopoty, jakie mamy z Polakami – mówi.

Mięso armatnie

Polacy na Wyspach stali się zupełnie nową jakością również w samej Polsce. Ze swoim potencjałem (rokrocznie ponad 20 miliardów złotych przesyłane via banki do Polski – dane GUS dotyczące całej emigracji), z poczuciem porażki na rodzimym rynku pracy, z satysfakcją wypływającą z faktu, iż udało się im jednak zabudować swoje miejsce w życiu, ze swoimi kompleksami i niekiedy niską samooceną – z wszystkim tym wpadli w oko polskim politykom. Warto przypomnieć, że ponad 1000 dni temu, 21 października 2007 roku odbyły się parlamentarne wybory w Polsce, a nieco wcześniej polskie robotnicze masy Londynu i Dublina odwiedził Donald Tusk i Radosław Sikorski. Dziś to brzmi jak groteska, ale obaj spotykali się z emigrantami pod transparentem: „Platforma Obywatelska – Narodowy Program: Powroty do domu!”. Emigranci nie zawiedli, spotkania z polską polityką były hitem, a w dniu wyborów cała Polska za pośrednictwem TVN zobaczyła tłum głosujących pod ambasadą RP w Dublinie i radosną emigrantkę mówiącą do kamery: – Panie Donaldzie, panie premierze: zadanie wykonane!

Inna rzecz, że dziś – po dwóch latach – ze świecą szukać tej radości i optymizmu. Emigracja otorbiła się, przeważają opinie, że „wszyscy oni są tacy sami, nie pójdę więcej na wybory”. Prof. dr hab. Krystyna Iglicka, ekspertka ds. migracji z Centrum Stosunków Międzynarodowych w Warszawie rozbudzenie nadziei młodych ludzi ocenia surowo. – Była to zimna polityczna kalkulacja i manipulacja PO w programie wyborczym. Manipulacja rozbudzająca nieprawdopodobne nadzieje wśród młodych ludzi. Politycy dla doraźnego wyborczego celu wyrządzili tym młodym ludziom, jak i społecznej strukturze państwa wielką krzywdę. To jest właśnie przerażające teraz – poziom frustracji, niechęci, niezadowolenia, poczucia zdradzenia, obcości… Ta akcja w istocie przyniosła straty. I emigrantom, i nam, czyli państwu. Bo Platforma na zimno „grała” postawami propaństwowymi i obywatelskimi – sumuje prof. Iglicka.

Zielone piekło, zielony raj

Tymczasem już w 2005 roku media w Polsce popadły w skrajny dysonans. Emigranta w Irlandii przedstawiały na podstawie ekstremalnych przypadków przystawiając do założonej tezy albo samobójcę z klifów Mohairu, albo senior managera w dublińskim biurze projekto-wym. Nadużycie. Lwia większość jednak zaczynała w 2004 roku na budowie od stawki 12,96 euro (€) za godzinę, bo tyle płacono pracownikowi „basic operative”, albo na przysłowiowym zmywaku za 7,65€. Po dwóch latach było to już odpowiednio 14,52€ w przemyśle i 8,95€ w innych branżach. Mniej nie można było zarobić, bo na straży stały związki zawodowe, a zresztą pieniędzy nie brakowało.

Jednakże wbrew tezom polskiej prasy sukces oferty irlandzkiej nie zasadzał się na pieniądzach. Polak dowiedział się oto, że wystarczy chcieć pracować gdziekolwiek, by ze spokojem żyć i porzucić wreszcie polski model „z łapy do papy i na rachunki”. Ustawowe 39 godzin pracy tygodniowo przynosiło przy najniższych stawkach 349€ tygodniowo. Nie można więc było tu miesięcznie zarobić mniej niż 1400€. Żadne kokosy, szczególnie w Dublinie, który awansował na jedną z „najdroższych do życia” stolic świata, ale wystarczyło, żeby wynająć dom czy mieszkanie wspólnie z innymi Polakami, by wysłać coś rodzinie w Polsce, by poczuć luźną gotówkę w portfelu, by bez żadnych większych obciążeń wybrać się na tydzień na Kretę czy Ibizę. By kosztujące 4€ piwo w pubie nie stanowiło żadnego problemu, podobnie jak ciuchy, komórki, buty i co tam jeszcze.

Byli i są – owszem – ortodoksi emigracji. Pierwsi z półek menedżerskich, których zarobki mogą być przedmiotem zazdrości samych wykształconych Irlandczyków. Drudzy pracując przez lata ani razu nie byli w kinie, nie wydali niepotrzebnie pieniędzy na kolację przy świecach z dziewczyną, nie wybrali się na klify, nie widzieli niczego więcej niż Lidl, miejsce pracy, wynajmowany pokój w „polskim domu” i lotnisko, jak już trzeba lecieć na święta do Polski. Pomijając te skrajności Irlandia zaoferowała Polakom niezależność i wolność. Zarów-no wolność „do”, jak i wolność „od”.

Depresje i dominikanie

Z miesiąca na miesiąc w Irlandii wyrastały polskie inicjatywy. Do Dublina zjechali dominikanie poproszeni o wsparcie przez nieco zdumionych frekwencją zakonników irlandzkich, powstawały polskie hurtownie spożywcze, usadowiły się polskie gazety, kancelarie prawne ogłaszały się po polsku wabiąc „polskim konsultantem”. Polskie szkoły w oczekiwaniu na certyfikat MEN i tak pracowały w najlepsze, koncertował Kult i Dżem. Brakowało tylko biało-czerwonej flagi na maszcie Poczty Głównej w Dublinie, by zaanektować Irlandię.

Jednakże wszystko to, co oswajało wyspę i ją pozornie polonizowało, było zarazem czynnikiem osłabiającym więzi rodzinne. Stąd wynikał głęboki sens pracy sprowadzonych dominikanów i działalności polskiej parafii w kościele pw. św. Audoena w południowym Dublinie. Wśród raportów płynących z ambasady RP w Dublinie znalazły się bowiem dane o samobójstwach (w 2008 roku zgłoszono 14 przypadków) i ciężkich depresjach Polaków, a w ofercie powstających polskich klinik medycznych specjalności psycholog, psychoterapeuta. Już w roku 2006 ruszyło pierwsze polskie AA.

Okazało się, że kontakt z dziećmi przez internetową kamerkę nie wyczerpuje potrzeb ojca, że pozostawiona w Polsce żona domaga się w mailu kolejnej raty na wykończenie domu, a jednocześnie telefonu wczoraj w nocy nie odbierała... Okazało się też, że można tu, w Waterford czy Limerick, często w tym samym domu poznać kogoś w podobnej sytuacji, tę drugą połówkę jabłka, kogoś kto doskonale rozumie, przyniesie aspirynę na grypę i w ogóle będzie... taki inny niż to, co w Polsce. W związku z tym w polskich mediach raptem pojawiły się wychowywane przez babcię „eurosieroty”, a sądy zabrały się do rozpatrywania spraw rozwodowych. Nakazy płatności alimentacyjnych wreszcie masowo przekroczyły granice RP.

Koniec irlandzkiego snu

Rok 2010 w Irlandii jest już wyłącznie próbą sprzątania po hucznej, ale nieco „zastaw się, a postaw się” imprezie. Budowy stanęły, a wyspiarskie społeczeństwo dowiedziało się, że same toksyczne kredyty, czyli coś, co trzeba będzie spłacić, wynoszą ponad 60 miliardów euro. Tą kwotą jak pistoletem posługiwali się w kampanii drugiego referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego rządzący Irlandią politycy konserwatywno-liberalnej Fianna Fail (Żołnierze Losu). Ludzie zagłosowali więc na „tak” z wiarą w Unię Europejską i jej moc zdjęcia z wątłych ponownie irlandzkich barków czarnej przyszłości dla własnych dzieci. Tym bardziej, że nikt nie chce mieszkać w wybudowanych przez Polaków i wykupionych z kredytu osiedlach i dzielnicach „pod wynajem”, spłacić trzeba też kredyt za samochody i wakacje na Kajmanach (Irlandczykom w ostatnich latach znudziła się Grecja, Hiszpania i Portugalia), trzeba po prostu żyć, a jak tu żyć, jak z pracy wyrzucili?! Wyjścia są dwa: albo zasiłek, albo emigracja.

Napływ rudowłosych katolików posługujących się angielskim z dziwnym akcentem do Londynu i innych brytyjskich miast jest faktem. Choć po drugiej stronie Morza Irlandzkiego Zieloną Wyspę postrzega się jako swoisty skansen, to może być błąd. Uznać ją można bowiem za modelowy przykład państwa targanego spazmami kryzysu, przez który przechodzą gospodarki wszystkich europejskich krajów. Wprawdzie do fazy „ostatni gasi światło” jeszcze daleko, ale faktem jest, że Irlandia przestała być celem masowej polskiej emigracji.

Liczącej sobie nieco ponad 4 miliony mieszkańców wyspy nie da się bezkrytycznie porównać z Niemcami, Wielką Brytanią czy Francją, jednak bezspornym jest, że wszelkie objawy finansowej zapaści występują tutaj w skali wręcz karykaturalnej. W poszukiwaniu pracy wyjeżdżają tysiące Irlandczyków. Celem ich podróży jest przede wszystkim Wielka Brytania, a następnie USA, Kanada i Australia – jak zawsze w minionych latach. Rząd alarmuje, zapaść trwa, a przecież miało być tak pięknie.

Paranoja socjalu

Jeśli nie emigracja, to kolejka po „dolę”. Dziś Polacy, którzy wypracowali sobie status rezydenta i dzięki temu mają możliwość ubiegania się o zasiłek, spotkać się mogą na miejscowej poczcie – znowu zresztą od Cork do Belfastu – z własnymi pracodawcami, bo tam wszyscy pobierają zasiłek dla „poszukujących pracy”. Irlandczycy mają łatwiej, bo mogą życzyć sobie transferu świadczenia wprost na własne konto bankowe, nie stawać w żadnych kolejkach i nie ruszając się z pubu regulować „kreskę” powstałą od ostatniej środy. Polacy jednak stoją w kolejce i dostają gotówkę do ręki, bo służby socjalne zorientowały się dwa lata temu, że ze statusem irlandzkiego bezrobotnego korzystając ze wsparcia „jobseeker benefit” można siedzieć w Polsce jak na rencie z Wysp, visą wypłacać z bankomatu i bezinwazyjnie w ten sposób upuszczać krwi Celtyckiemu Tygrysowi.

Socjal demoralizuje Polaków, ale przede wszystkim demoluje mentalność bezrobotnych dziś Irlandczyków. Ujęci w kleszcze zaciągniętych, a niespłacalnych kredytów wyczuli „mądrość etapu”. Rozwody są masowe, bo socjal płaci ekstra matce samotnie wychowującej dziecko. Gmina zapłaci za wynajmowany dom, jeśli tylko okażesz się kwitem, że nie masz pracy. Na każde dziecko jest child benefit. W tej sytuacji bezrobotni rodzice z dwójką czy trójką dzieci wspierani są przez irlandzkiego tygrysa na poziomie zbliżonym do sytuacji, gdzie oboje pracowaliby choćby na zmywaku za 8,95€za godzinę. Paranoja sięgnęła szczytu, bo zazdrośni sąsiedzi sabotują własne miejsca pracy i na przykład spóźniają się po to tylko, by zostać zwolnionymi i bezboleśnie przejść na zasiłek.

A Polacy? Menedżerowie i kloszardzi zostaną. Ci ze środka stawki – mający pracę – drżą dziś o jutro. Zasiłkowcy szukają roboty i jeśli są ambitni, to powoli pakują walizę. Jeśli nie, co tydzień pobierając zasiłek śpiewają sobie w kolejce na poczcie z Jackiem Kaczmarskim: „Wygrać, co da się wygrać – rzecz nie bez znaczenia! Zanim nastąpi europejskie qui pro quo”.

Jacek Rujna 
Goniec.com

Artykuł pochodzi z:
Oceń artykuł
(głosów: 3, suma ocen: 15)
Uwaga: Właściciele serwisu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za sposób w jaki są używane artykuły, bądź podejmowane decyzje na ich podstawie.
dodajdo.com
Komentarze (3)
DrwalDrwal
Trafnie wyłapane minusy Polskiego imigranta w Irladii.
  • 2010-09-30 14:07:56
  • Cytowanie selektywne Cytuj całego posta
spam
Poparcie: 0
czescczesc
witam moi drodzy nie polecam  pani w rejestracji owszem jest bardzo mila i sympatyczna ale lekarz u ktorego mialam wizyte byl bardzo niesympatyczny i mialam wrazenie ze po co przyjechalam skoro wiem ze jestem w ciazy odbebnil swoje 20min.z laski zbadal i pa pa acha 100 funcikow sie nalezymowiac szczeze to tylko polak polaka moze tak ponizyc
  • 2010-10-10 21:53:15
  • Cytowanie selektywne Cytuj całego posta
spam
Poparcie: 0
czesc napisał(a):
witam moi drodzy nie polecam  pani w rejestracji owszem jest bardzo mila i sympatyczna ale lekarz u którego miałam wizytę był bardzo niesympatyczny i miałam wrażenie ze po co przyjechałam skoro wiem ze jestem w ciąży odbębnił swoje 20min.z łaski zbadał i pa pa acha 100 funcików się należy, mówiąc szczerze to tylko polak polaka może tak poniżyć


No znowu powtarzająca się historia.

Brak słów rodacy, brak słów.
  • 2010-10-16 13:32:00
  • Cytowanie selektywne Cytuj całego posta
spam
Poparcie: 0
Dodaj komentarz

Przepisz kod*

Nazwa użytkownika:*

Treść komentarza:*

angryMr. Greennot happyWinkRolling EyesCrying or Very sadEmbarassedRazzLaughingnnnnnnnn