Praca Ogloszenia Katalog Polspec Poradnik Zapytaj eksperta Logo: Infolinia.org mapa galeria galeria czat Forum randka

Takie spokojne to Eastbourne

2010-05-03 16:47:10

W centralnym punkcie sennego, nadmorskiego miasteczka Eastbourne od 90 lat stoi pomnik wzniesiony w hołdzie brytyjskim żołnierzom wojen światowych. Typowy War Memorial, który dla Brytyjczyków jest świętością. Właśnie dlatego, gdy po katastrofie w Smoleńsku pod pomnikiem pojawiły się znicze, biało-czerwona flaga i kartka z nazwiskami 96 ofiar, senny nastrój został zmącony. Do lokalnego urzędu zaczęły napływać protesty...

Jak to zazwyczaj bywa, nawet w najbardziej sennych miasteczkach ciszę raz na jakiś czas przerywa jakieś nieoczekiwane wydarzenie. Tym razem spokój zburzyła uroczystość żałobna, którą grupa polskich mieszkańców Eastbourne zorganizowała tydzień po katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku. Za tło spotkania Polaków z Eastbourne posłużył pomnik upamiętniający żołnierzy, którzy oddali swoje życie za Wielką Brytanię. U jego stóp złożone zostały kwiaty i znicze. Na metalowej półce, na której w trakcie świąt państwowych układane są wieńce z czerwonych maków, przytwierdzone zostały kartki z listą nazwisk wszystkich 96 ofiar katastrofy. Powyżej znalazło się miejsce dla wyciętych z gazet zdjęć oraz napisu „Katyń 1940 – Smoleńsk 2010. Nie zapomnimy”. Wkrótce po uroczystości do władz miasta napłynęły zażalenia od osób, którym nie podobało się, że poświęcony pamięci brytyjskich bohaterów pomnik został wykorzystany do innego celu. Lokalna gazeta cytuje między innymi wypowiedź mieszkańca centrum Eastbourne, który obawia się, że jeśli ratusz nie podejmie żadnej akcji, to powstanie precedens i wkrótce pomnik będzie wykorzystywany, jako tło kolejnych uroczystości żałobnych, a „nawet protestów”.

Miasto gościnne dla emerytów

Szukając kontaktu z Polonią z Eastbourne trafiam w internecie na stronę internetową restauracji „Little Polka”. Znajduje się zaledwie kilka minut od stacji kolejowej, więc postanawiam, że właśnie tam zasięgnę języka. Kiedy wchodzę do środka, od razu uderza mnie fakt, że jestem tu absolutnie sam. W Londynie, na głos wmontowanego w drzwi dzwonka natychmiast ktoś się wyłania z zaplecza. Tutaj najwyraźniej panują inne obyczaje, mam więc chwilę czasu, żeby rozejrzeć się wokół. Restauracja nie jest duża. Kilka drewnianych stolików, w kącie stoi wciśnięte pianino. Praktycznie nie ma tu bezużytecznej przestrzeni. Wszędzie gdzie się tylko dało, ktoś poupychał fajansowe czajniczki, miseczki i talerzyki. Jest ich pełno. Stoją na znajdującej się w głębi ladzie, na pianinie, na stojących pod ścianami szafkach, nawet na stolikach znalazło się miejsce na fajansowe cukiernice, solniczki i pieprzniczki. Całość sprawia na gościu raczej przytulne wrażenie. W środku znajduje się jeszcze jeden element, który od razu przyciąga uwagę – na jednej ze ścian wisi biało-czerwona, przepasana czarną wstęgą flaga. Dopiero po kilku minutach pojawia się właścicielka lokalu Eliza Davies. Pytam, czy tu zawsze jest tak cicho. – To jest takie spokojne miasto – odpowiada i tłumaczy, że Eastbourne jest ośrodkiem emerytów, w którym osiedlają się na starość zmęczeni wiecznym pospiechem i stresem mieszkańcy Londynu. Ludzie tutaj cenią sobie spokój i ciszę. Wspominam o pomniku i próbuję dowiedzieć się czegoś o protestach. – Takie głosy też się tu zdarzały, ale po co to powtarzać – odpowiada i zaraz dodaje, że nie widziałem jeszcze szkoły. Schodzę w dół do piwniczki znajdującej się pod restauracją. Szkoła to jedna klasa. Po środku stoi stół, dookoła krzesła. Na ścianach wiszą, wykonane chyba własnoręcznie przez dzieciaki, pomoce naukowe. Dowiaduję się, że co sobota przychodzi ich tu 26. – Mamy też toddlers club i klub seniora dla polskich emerytów – tłumaczy moja rozmówczyni. Powoli zaczyna do mnie docierać, że nie trafiłem do zwykłej restauracji, ale do czegoś w rodzaju lokalnej odmiany Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego, a Eliza Davies spełnia tutaj rolę jednoosobowego Zjednoczenia Polskiego.

Mazurek Dąbrowskiego pod pomnikiem

Wkrótce dołączają do nas jeszcze szkolna sekretarka Monika Szynkaruk i współtworząca lokalny portal „Polskie Eastbourne” Miriam Miklaszewska. Siadamy we czwórkę przy kawie. Zapewniają z góry, że przez cały czas mogły liczyć na pomoc władz miasta. Już cztery dni po smoleńskiej tragedii w holu ratusza wystawiona została księga kondolencyjna. – Zaimponowało mi, że tak bez problemu się na to zgodzili. Przecież wiadomo, że to jest urząd i generalnie wszystko trwa. Trzeba uzyskać zgodę, odpowiednie pieczątki i potwierdzenia, a oni tak po prostu powiedzieli, żeby przynosić księgę i że nie ma sprawy – opowiada Miriam. Dodaje jeszcze, że po wypadku spotkała się z bardzo pozytywną reakcją swoich angielskich znajomych. – Ludzie pytali nawet, czy mogą jakoś pomóc. Wiadomo, że pomóc raczej nie mogli, ale to było bardzo miłe z ich strony – tłumaczy. Eliza z Moniką swoje podpisy poszły złożyć w czwartek, czyli dwa dni po wystawieniu księgi. – Było nie więcej niż siedem wpisów – mówi Monika. Biorąc pod uwagę fakt, że Polonia w Eastbourne liczy sobie najprawdopodobniej nawet do pięciu tysięcy osób, efekt był więc dosyć mizerny. Obydwie panie doszły do wniosku, że tak tego pozostawić nie można. – W przeciągu 24 godzin załatwiłyśmy wszystkie zezwolenia i zaproszenia – opowiada. Uroczystość odbyła się w sobotę o godzinie 10 rano. – Przyszło bardzo mało ludzi. W sumie około 20 osób plus dzieci. Było nam przykro – przyznaje. Wśród gości znaleźli się rodzice uczniów polskiej szkoły. Starą emigrację reprezentowali żołnierz armii gen. Andersa Adam Jasiński i księżna Sapiecha, która pod pomnik dotarła wprost z Londynu, z polskiej ambasady. Pomimo choroby pojawił się również teść Elizy Davies, który w latach 70. pracował w brytyjskiej ambasadzie w Warszawie. – Zaśpiewaliśmy hymn i „Boże coś Polskę”, a nauczycielka przeczytała wiersz Ignacego Krasickiego „Hymn do miłości ojczyzny” – relacjonuje Monika. Później wszyscy rozeszli się do domów, żeby oglądać w telewizji uroczystości żałobne w Warszawie. W niedzielę panowała cisza. W poniedziałek Eliza Davies otrzymała telefon z ratusza, że nie wszystkim się podoba, że na War Memorial powiewa polska flaga. Poszła więc pod pomnik i zabrała ją do restauracji. To ta sama flaga, która wisi teraz u niej na ścianie. Dzień później dowiedziała się, że reszta może pod pomnikiem pozostać. – Moim zdaniem postąpili bardzo przyzwoicie – mówi. – Prosiłabym pana, żeby zbytnio nie eksponować tego konfliktu – dodaje po chwili. – Polacy tutaj są w stosunku do Anglików bardzo nieufni. Ja tu ciężko pracuję na to, żeby nikt nie mówił „Angole”. To są przecież nasi gospodarze i należy się im trochę szacunku – tłumaczy.

Kto do cholery leży na cmentarzu?

W trakcie rozmowy do restauracji wchodzą dwie Angielki. Od razu widać, że bywają tu raczej często. Już w progu witają się z właścicielką lokalu. Jedna z nich wyciąga z siatki plastikowe pojemniki, kładzie je na ladzie i nagle podniesionym głosem zwraca się do pani Elizy. – Skandal! Widziałaś kto stoi na deptaku? Pieprzone BNP! Stoją i rozdają te swoje debilne ulotki! I wiesz co? Jak pragnę zdrowia, jeden z nich podszedł do mnie i wcisnął mi jedną do ręki. Naprawdę, wcisnął mi tę swoją pieprzoną, faszystowską ulotkę! I wiesz co ja zrobiłam? Podarłam ten papier i cisnęłam mu to prosto w twarz! – dla większego wrażenia drze jeszcze raz w powietrzu nieistniejący papier. Słowa z jej ust wylatują z szybkością karabinu maszynowego, a wszystko robi tak przekonująco, że człowiek mimowolnie ma ochotę pozbierać porozrzucane z podłogi strzępy. Kobieta przedstawia się jako Christine Martin. Pytam ją, co sądzi o uroczystości sprzed tygodnia i o polskiej fladze na pomniku wojennym. – A kto, do cholery, leży na cmentarzu na starym mieście? – odpowiada pytaniem na pytanie. – Przecież tam leżą polscy piloci, którzy zostali zestrzeleni nad naszymi plażami. Mój ojciec był kapitanem statku, który w trakcie wojny transportował z Argentyny do Liverpoolu ropę i żywność i jego statek był eskortowany przez polską marynarkę. Przecież gdyby nie Polacy, zostałby zatopiony przez niemieckie U-booty. Ludzie tutaj to ignoranci. Przecież bez polskich pilotów moglibyśmy przegrać wojnę – mówi wciąż tym samym pełnym emocji tonem. Chwilę później dowiaduję się, że pani Martin ma z Polską więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. – Moja kuzynka, która chodziła do szkoły razem z księżną Anną, jest w połowie Polką. Jej matka, a moja ciotka, była w ambulansie, który zabierał z pola rannego polskiego pilota. Później pisali do siebie listy i w końcu wyszła za niego za mąż – tłumaczy. Kiedy wychodzi, pani Eliza szepcze mi na ucho, że tak na prawdę Christine ma na nazwisko Faulkner i jest emerytowaną śpiewaczką operową.

To zależy, kto w co wierzy

Z restauracji idę pod pomnik, który stoi w centralnym punkcie miasta, na wielkim rondzie. Stylistycznie nie odbiega zbytnio od tysięcy innych stojących w centrum niemal każdej brytyjskiej wsi czy miasteczka. Ich masowa produkcja zaczęła się w okolicach roku 1920, czyli dwa lata po zakończeniu Wojny Narodów, w której daninę z życia złożyło prawie milion poddanych Zjednoczonego Królestwa. W całym kraju jest ich ponad 60 tysięcy. Nazywają się po prostu „War Memorials” i są czymś w rodzaju namiastki grobów. Miejscami, nad którymi rodziny mogły opłakiwać swoich zmarłych pogrzebanych lub zwyczajnie pozostawionych na polach bitew na kontynencie. Na pomniku stojącym w centrum Eastbourne widnieje napis „Hołd Eastbourne jej dzielnym synom i córkom, którzy byli wierni aż do śmierci w Wielkiej Wojnie 1914-1918. Ich imiona zostały zapisane na dębowych tablicach w ratuszu”. Na rewersie pomnika po ćwierć wieku ktoś praktyczny dopisał: „Tym, którzy zginęli 1939 – 1945. Będziemy o nich pamiętać”. U stóp pomnika wciąż jeszcze leżą biało-czerwone kwiaty. Do jego boku nadal przytroczony jest napis z orzełkiem, lista ofiar i fotografie. W miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się polska flaga, teraz powiewa krzyż świętego Jerzego. Po drugiej stronie ktoś przytroczył niebiesko-czerwono-białą flagę Union Jack. Po drugiej stronie ulicy na ławce siedzi starszy siwy mężczyzna. Podchodzę i pytam co myśli o pomyśle, żeby do brytyjskiego War Memorial przyczepiać polską flagę. – A wieszajcie ją sobie jak chcecie. Wszystko zależy od tego, w co się wierzy. Nie wiem co to za sens modlić się do kawałka betonu – odpowiada mi filozoficznie. Po chwili dowiaduję się jeszcze, że jego ojciec walczył pod Sommą. – Miał 16 lat i myślał, że to dobry sposób, żeby uciec z domu i przeżyć przygodę. Na miejscu zrozumiał, że ta cała wojna służyła tylko temu, żeby połowę z nich wybić i żeby ta druga połowa salutowała później zmarłym pod takimi pomnikami jak ten. Teraz tego nikt głośno nie mówi, ale pamiętam, że dawniej w pubach starzy ludzie opowiadali, że w 1917 roku, zanim jeszcze pojawili się Amerykanie, szeregowcy strzelali do oficerów w tych ich wypolerowanych butach – staruszek słowa cedził powoli, twarz wystawiając w stronę dosyć mocno przygrzewającego tego dnia słońca. Posiedzieliśmy tak sobie razem jeszcze kilka minut. Przechodnie mijali nas obojętnie, a ja patrzyłem na ten dziwny miszmasz polsko-angielskiej myśli żałobnej. Nasze kwiaty i znicze, ich flagi i ich pomnik. Miejsce, w którym spotkały się dwie tragedie całkowicie ze sobą nieporównywalne, oddalone od siebie o niemal cały wiek, a jeszcze bardziej chyba odseparowane przez nieporównywalny przecież bagaż doświadczeń. Tak oto pamiątka po chłopakach z Eastbourne, których ciała sczezły gdzieś w błocie Sommy, stała się na pewien czas polską świętą figurą, bez której przecież żadna nasza smuta się nie obejdzie. Jakub Ryszko - Goniec.com

Artykuł pochodzi z:
Oceń artykuł
(głosów: 2, suma ocen: 2)
Uwaga: Właściciele serwisu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za sposób w jaki są używane artykuły, bądź podejmowane decyzje na ich podstawie.
dodajdo.com
Komentarze (0)

Artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!

Dodaj komentarz

Przepisz kod*

Nazwa użytkownika:*

Treść komentarza:*

angryMr. Greennot happyWinkRolling EyesCrying or Very sadEmbarassedRazzLaughingnnnnnnnn