Co robić, kiedy drzwi do twojego domu wylatują z hukiem i do środka wpada banda pijanych barbarzyńców wydzierających się: „Wracajcie do swojego domu, pieprzeni Polacy!”? Takiej możliwości staramy się nie dopuszczać do naszej świadomości. Czasem jednak najgorszy sen staje się jawą.
To był taki sam piątek wieczorem jak tysiące innych. Nie było jeszcze dziewiątej. Jacek przysypiał na łóżku, Aneta właśnie się kąpała, a Filip, Anita, Paula i Tamara, zużywając resztki nagromadzonej energii biegały po całym mieszkaniu. Za oknem wydzierała się jakaś banda pijanych idiotów, ale tak tu się zaczyna każdy weekend.
Aneta zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że niektórzy mieszkańcy Coventry lubią w ten sposób świętować zakończenie kolejnego tygodnia. Na parterze pod ich mieszkaniem jest sklep, do którego ściągali z całej okolicy miłośnicy czegoś mocniejszego. Zresztą z powodu tych wieczorowych pielgrzymek jego właścicielowi groziło odebranie licencji.
Tym razem jednak okrzyki wcale nie cichły. W pewnym momencie dziewczyny wiedzione ciekawością otworzyły okno i wtedy usłyszały już bardzo wyraźnie. „Sp... do domu, polska ku...!” Na dole stała kilkunastoosobowa grupa pijanych dwudziestolatków. W pewnym momencie w stronę ich okna zaczęły lecieć kamienie. To już nie wyglądało jak zwykły piątek wieczorem.
Facet z ostrzem między palcami
- Jak zaczęli rzucać w okno tymi kamieniami, to dzieciaki je zamknęły i przybiegły po mnie. Ja nic nie słyszałam, bo byłam w wannie– wspomina piątkowy horror Aneta, która natychmiast kazała zgasić światło. - Myślałam, że się po prostu znudzą, ale oni byli coraz bardziej agresywni.
Kiedy w kierunku ich okna poleciał kolejny kawał cegłówki, Aneta złapała za telefon i zadzwoniła na policję. W tym czasie wydarzenia nabrały takiego tempa, że lokatorom mieszkania nad sklepem monopolowym wydają się być jedną chwilą. Napastnicy zmienili taktykę i całą swoją agresję skierowali ku znajdującym się od strony podwórka drzwiom wejściowym.
- Dzieci mnie obudziły krzycząc, że oni są już w domu, że wykopali drzwi, no i generalnie była histeria – opowiada Jacek. O te drzwi już wcześniej były kłótnie z landlordem. Strasznie były liche i Jacek od dawna domagał się, żeby wymienić je na coś mocniejszego. Jak się okazało, praktycznie nie stanowiły dla agresorów żadnej przeszkody i pękły na pół już po pierwszym kopnięciu. Kiedy obudzony przez dzieciaki Jacek zbiegał po schodach na dół, pierwsze co zobaczył, to właśnie strzępy drzwi i stojącego w wejściu obcego faceta. - Potem to się już szybciutko potoczyło - mówi.
Napastnicy początkowo widząc, że ktoś wybiega im naprzeciw, rzucili się do ucieczki. Po chwili jednak zorientowali się, że ich przewaga wynosi jakieś 15:1, dopiero wtedy rzucili się na Jacka i zaczęli go okładać.
- Oni byli przygotowani na tę rozróbę. To nie było tak, że ci ludzie się tu zatrzymali przypadkiem. Jeden miał pałkę. Ten najbardziej agresywny koleś miał takie małe ostrze między palcami. Jak je zobaczyłem, to stwierdziłem, że muszę użyć jakichś cięższych argumentów – wspomina.
- Jacek się tam na dworze zaraz przewrócił, a oni go kopali. Był zamroczony. Gdy wszedł do domu, był cały zakrwawiony. Krew leciała mu z szyi, z głowy, kolana miał całe pozdzierane. Wyglądało to strasznie, przecież mogli go zabić – wspomina Aneta.
Kiedy Jacek wycofał się do domu, jego dziesięcioletni syn Filip włożył mu do ręki młotek. Mężczyzna ścisnął narzędzie i usiadł na schodach w oczekiwaniu na dalsze ataki. Na szczęście w tym momencie na miejscu pojawiła się policja i agresorzy rzucili się do ucieczki.
Trauma niewinnych dzieciaków
Jeszcze tej samej nocy w areszcie znalazło się pięciu bandziorów. W sumie dzięki zbiorowej akcji sąsiadów, którzy nie dość, że zaczęli dzwonić po pomoc, to jeszcze na bieżąco robili zdjęcia i nakręcili całe zajście kamerą wideo. Sam Jacek był w stanie rozpoznać tylko jednego z nich.
- Tej nocy dzieci bały się spać w domu. Chciały ją spędzić w samochodzie i zaraz rano wyjechać – opowiada Aneta. Najmłodszy Filip ma dziesięć lat, najstarsza Tamara – trzynaście.
Najciężej było przez pierwszy tydzień. Właściwie dopiero w następny piątek dziewczyny z Filipem wyszły pierwszy raz przed dom. Ale piątek to był przecież ten dzień, kiedy to się wydarzyło. Kiedy wieczorem na ulicy dało się słyszeć zwiastujące początek weekendu głosy pijanych przechodniów, powróciły lęki. Paula zwierzyła się Anecie, że wciąż się boi. Dzieci zawsze teraz sprawdzają, czy drzwi są zamknięte. Są wyczulone na dźwięki z ulicy. Do szkoły Jacek odwozi je samochodem. Nie chcą iść same.
- Ja sama jestem przerażona. Mieszkam tu już tyle lat, a jeszcze nigdy mnie coś takiego nie spotkało. Z Anglikami nie miałam do tej pory żadnych problemów. Zawsze uważałam, że to przemili ludzie – mówi Aneta. Rodzina nie zamierza pozostawać w mieszkaniu nad sklepem dłużej niż to będzie konieczne. - Coventry mi już nie leży. Ja wiem, że mi się to już nigdy więcej nie przytrafi, ale nie umiem o tym zapomnieć - mówi.
Miasto emigrantów
Coventry swój okres prosperity przeżyło w latach 50. i 60. Przez ten czas miasto nazywane było „brytyjskim Detroit”. Z taśm tutejszych fabryk zjeżdżały tysiącami modele takich marek jak Jaguar, Triumph, Hilman-Chrysler, Talbot i Peugeot. Cała Wielka Brytania i pół Europy jeździło samochodami z Coventry. Populacja miasta wystrzeliła z 220 tys. w 1945 roku do 335 tys. 25 lat później. Dzisiaj z tamtego czasu świetności pozostało Muzeum Transportu położone w centrum miasta i struktura demograficzna. Jedną czwartą mieszkańców miasta stanowią przyjezdni. Głównie Hindusi, którzy w latach motoryzacyjnego boomu ściągali tu, żeby znaleźć zatrudnienie w tutejszych fabrykach. Niestety, rok 1970 był ostatnim z tłustych lat. Jedna po drugiej zaczęły w mieście upadać kolejne firmy. Bezrobocie sięgnęło 20 procent. W świat w poszukiwaniu nowego zajęcia wyruszył co dziewiąty mieszkaniec miasta. Populacja Coventry zmniejszyła się o 35 tys. osób.
Taka trauma musiała pozostać w zbiorowej pamięci miasta. Jacek i Aneta przyznają, że piątkowy napad nie jest pierwszym przejawem rasizmu, z jakim się spotkali. - Zaczepki w stosunku do dzieci zdarzały się już wcześniej. Filipowi w klasie dokuczało dwóch kolegów. Nie jakiś margines. Jeden z nich jest synem nauczycielki. Dzieci są złośliwe. Przeważnie zresztą powtarzają to, co usłyszały w domu. Ale do tej pory to były tylko słowne zaczepki – mówi Jacek.
Niedaleko ich domu stoją dwa bloki komunalne. Dziewczyny nigdy nie lubiły tamtędy przechodzić.
- Tam mieszka kilku takich dwunasto-, trzynastolatków. Pewnego dnia zaczęli je gonić, wyzywać. Wykrzykiwać rasistowskie hasła – opowiada Aneta.
Przyznaje, że informowali o tym policję, jednak stróże prawa nie są w stanie z tym cokolwiek zrobić. Najbardziej agresywny z nastolatków ma nawet kuratora, ale nic sobie z tego nie robi. - Sama, kiedy przechodzę koło tych bloków, wolę iść drugą stroną ulicy – mówi Aneta.
Nieprzyjemne przygody zdarzały się zresztą również innym. Kiedy znajoma Jacka wyszła jakiś czas temu przed dom i poprosiła urzędujących na ulicy osobników, żeby zachowywali się ciszej, bo w domu śpią jej dzieci, została ciężko pobita.
- Kopali ją po twarzy. Ona też usłyszała, co myślą o Polakach – opowiada Jacek.
---------------------------------
Źle się zaczyna dziać
Złych wiadomości dociera z brytyjskiej prowincji coraz więcej. Łukasz Hubner z kancelarii prawnej Quick Claim przyznaje, że jego firma do niedawna zajmowała się głównie sprawami czysto kryminalnymi. - Narodowość naszych klientów nie miała zazwyczaj żadnego wpływu na przebieg wydarzeń - mówi.
Przed mniej więcej dwoma miesiącami do jego kancelarii zaczęły zgłaszać się osoby, które padły ofiarą napaści na tle rasistowskim. Jak przyznaje Hubner, duża część tych przypadków to ataki na młodzież. - Przed szkołą czy po lekcjach polskie dzieci są atakowane przez swych kolegów. Czasem wydarzenia obierają naprawdę niebezpieczny obrót. Jednemu z moich klientów napastnicy wybili cztery zęby - mówi.
Oprócz spraw cięższego kalibru zdarzają się również przypadki mniej drastyczne, jednak dla osób, które padły ich ofiarą, ciągle są uciążliwe i nieprzyjemne. - Dużo wydarzeń to przypadki wandalizmu. Samochody na polskich numerach są rysowane, ktoś wybija im szyby – mówi prawnik.
Domy, w których mieszkają Polacy, łatwo jest namierzyć dzięki zamontowanym na ścianach antenom satelitarnym z charakterystycznym logo Cyfry+ lub Polsatu.
- Naszym klientom wybijane są okna. Sąsiedzi tego w ogóle nie widzą albo nie chcą widzieć, a policja nie bierze tego zbyt poważnie – dodaje prawnik.
Sprawcami przeważnie są grupki młodych Anglików. Jak zaznacza Łukasz Hubner te przypadki rozkładają się mniej więcej równomiernie po terenie całego Zjednoczonego Królestwa. - Ludzie dzwonią do nas z Luton, z Manchesteru i z wielu innych miejsc - potwierdza.
O tym, że w miarę pogarszania się stanu brytyjskiej gospodarki będą się nasilały przypadki, rasizmu na początku roku ostrzegało Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii.
- Niestety, tego można było się spodziewać. W okresie recesji ludzie zazwyczaj szukają kozła ofiarnego. Polacy są największa grupą spośród przyjezdnych z krajów, które przystąpiły do Unii w 2004. Siłą rzeczy jesteśmy więc obwiniani o zabieranie Brytyjczykom miejsc pracy. Oczywiście jest to nonsens – mówi prezes ZPwWB Jan Mokrzycki.
Jego zdaniem, winić za zaistniałą sytuację należy przede wszystkim skrajną brytyjską prawicę. Jego zdaniem to ona, poprzez swoją nieodpowiedzialną działalność, podsyca antypolskie nastroje. - Musimy się przed tym bronić. Szczęśliwie mamy za sobą rząd, policję i związki zawodowe.
Autor: Jakub Ryszko
Artykuł pochodzi z:
Oceń artykuł
(głosów: 3, suma ocen: 10)
Uwaga: Właściciele serwisu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za sposób w jaki są używane artykuły, bądź podejmowane decyzje na ich podstawie.
Artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!