Kryzys. Słowo wytrych, wszystko da się nim wytłumaczyć. Masowe zwolnienia z pracy, podwyżki cen, własną nieudolność. Kto jest winny? No przecież nie panujący system. - To nie jest zmierzch kapitalizmu - zapewnia prof. Leszek Balcerowicz. Racja - nie wszystkim jest źle, tak powstają fortuny.
Kilka miesięcy temu premier Tusk zapewniał w Londynie, że zakotwiczeni na Wyspach rodacy mogą już wracać nad Wisłę. Czekają na nich miejsca pracy, a Polska jest rozwijającym się prężnie tygrysem Europy. Było o drugiej Irlandii i świetlanej przyszłości. Jeszcze w grudniu zapewniał, że straszenie przez prezydenta Kaczyńskiego kryzysem to niepoważne działanie mające godzić w oblicze rządu. Tymczasem teraz premier otwarcie przyznaje, że Polska jest w stanie ciężkiej recesji. A ma być jeszcze gorzej. Zdziwienie, konsternacja, prowizoryczne łatanie budżetowej dziury.
Ania ma 29 lat, z wykształcenia jest ekonomistką. Do rodzinnego Gdańska wróciła pod koniec ubiegłego roku, w Londynie pracowała cztery lata. Miała nadzieję, że w Polsce będzie w końcu normalnie. W wyborach parlamentarnych głosowała na Platformę, Tusk i jego partia wydawała się rozsądnym wyborem. Tak zrobiła większość jej znajomych. Tasiemcowe kolejki przed londyńskimi punktami wyborczymi, obywatelski obowiązek. Gładkie mowy, gładkie uśmiechy. Bez niepotrzebnego oglądania się wstecz.
- Każdy tylko nie Kaczory - głosiła wszem i wobec ówczesna propaganda. Państwo policyjne, agenci, uwłaszczona nomenklatura, rozkradziony majątek. Ot, taki tam ciemnogród, niepotrzebny powrót do przeszłości; tej przeszłości, o której Jan Paweł II mówił, że bez niej nie ma przyszłości. Miało być nowocześnie, europejsko, dzisiaj Ania - jak tysiące jej rówieśników - jest na kuroniówce. Ale najbardziej denerwuje ją to, że po raz kolejny dała się nabrać, że znowu zrobiono z niej balona.
Bezrobocie w kraju szaleje, w styczniu 160 tysięcy ludzi straciło pracę. A to dopiero początek - zapowiadają politycy. I dodają, że Polska przyhamowała. Wszystko za sprawą kryzysu. Tego ogólnoświatowego. Bo wcześniej podobno mieliśmy cud gospodarczy. Ania jednak jakoś tego nie zauważyła, po studiach wyjechała z kraju, bo nie było pracy. Tak jak ponad milionowa rzesza Polaków, w większości młodych, wykształconych ludzi. Pracowali na budowach, szorowali podłogi, zmywali naczynia w knajpach... Tylko nieliczni znaleźli zatrudnienie na miarę swoich ambicji i oczekiwań.
- Kredyt umarł, kryzys żyje, kto nie płaci ten nie pije - to zawsze aktualne hasło. Wiadomo, biednemu wiatr w oczy. Ale nie wszyscy narzekają, bo pogoda - jak w filmie - jest dla bogaczy. Chociaż pewnie nie wszystkich. Nawet laik wie, że pieniądze, choćby te kryzysowe, nie zniknęły. Nikt ich nie zakopał, nie spalił, nie zatopił w morzu. Kwestia w tym, w czyjej kieszeni się znajdą.
Bank Goldman Sachs, ten w którym jako doradca zarabia na życie były premier Marcinkiewicz, nie owija w bawełnę i otwarcie przyznaje, że na spekulacjach na kursie polskiej złotówki zrobił całkiem ładny interes. Wystarczyło wiedzieć co i jak, podjąć odpowiednie działania i sukces gotowy. Teraz Goldman Sachs ogłasza, że wycofuje się z tego niezbyt ładnego procederu. Ale przyznajmy - skutecznego. Nie od dziś wiadomo, że najważniejsze by znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie. Tym bardziej w kryzysie.
Piotr Gulbicki Artykuł pochodzi z:
Oceń artykuł
(głosów: 2, suma ocen: 6)
Uwaga: Właściciele serwisu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za sposób w jaki są używane artykuły, bądź podejmowane decyzje na ich podstawie.
Artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!