english versionenglish version
Praca Ogloszenia Katalog Polspec Poradnik Zapytaj eksperta Logo: Infolinia.org mapa galeria galeria czat Forum randka

Poradnik

Przepraszam, czy tu biją?

2009-02-06 13:03:20

Czy nadszedł czas, aby bić na alarm?

Aż 60 przestępstw na tle narodowościowym wobec naszych rodaków odnotowało w ubiegłym roku Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii.

Sześćdziesiąt ofiar w skali roku czy to mało, czy dużo? - nad tym zastanawiają się w ostatnich dniach polskie środowiska. Jeśli liczbę tę porównamy do około miliona Polaków zamieszkujących Wyspy, wydaje się być kroplą w morzu. Jednak jest ona niepokojąca – w porównaniu z rokiem poprzednim wzrosła aż o 30 procent. Co sprawiła, że Polacy coraz częściej padają ofiarami przestępstw na tle rasowym?

Wiktor Moszczyński, który pracował nad raportem dotyczącym przemocy wobec Polaków uważa, że skalę zjawiska zaczyna nasilać kryzys gospodarczy. Gdy ludzie tracą pracę, coraz częściej obarczają winą emigrantów, którzy w ich przekonaniu są tanią siłą roboczą. - Najgorzej jest w małych miasteczkach, które zostały niemal najechane przez tysiące polskich emigrantów – przekonuje Wiktor Moszczyński.



            Jednak według konsula Dariusza Adlera z działu opieki konsularnej, poważne incydenty zdarzają się bardzo rzadko. - W ubiegłym roku w Anglii zamordowano sześciu Polaków. Ale zdarzenia te nie zawsze mają związek z pochodzeniem ofiary – zastrzega konsul Adler. I podaje przykład z ostatnich dni, gdy w londyńskiej dzielnicy Wembley od noża zginął młody Polak. Oprawcą był jego kolega, również z Polski. Do tragedii doszło po wspólnej imprezie, gdy doszło między nimi do sprzeczki. - Trudno mówić w takim przypadku o przestępstwie na tle narodowościowym – zaznacza konsul.

            Ale jak przekonuje Zjednoczenie Polskie, oberwać można nawet za samo podejrzenie, że jest się Polakiem. Przekonał się o tym rok temu brutalnie pobity kierowca z Węgier, którego oprawca z dumą wykrzykiwał "zabić Polaka".

            Aby zapobiec podobnym zdarzeniom, Wiktor Moszczyński zdecydował się wystąpić o wsparcie do brytyjskiego rządu. Domaga się między innymi zatrudniania większej ilości polskich policjantów oraz prowadzenia rzetelnych statystyk na temat mniejszości narodowych żyjących na Wyspach.

Napady zgłaszajmy policji

O przestępstwach na Polakach w Wielkiej Brytanii rozmawiamy z Dariuszem Adlerem, konsulem ds. opieki konsularnej w Londynie.

Kilka dni temu Londynem wstrząsnęła śmierć Polaka na komisariacie w Chelsea. Co się tam właściwie wydarzyło?

Tak naprawdę nikt tego nie wie. Nie mam nawet pojęcia, dlaczego został on zatrzymany.  Dopóki nie będzie oficjalnego raportu, nie chcę wysuwać na temat tej śmierci żadnej hipotezy. Komórka, która nadzoruje działalność policji - Independent Police Complain Commision – wszczęła  śledztwo i jesteśmy z nimi w kontakcie. Czekamy na wyjaśnienia, ale z doświadczenia wiemy, że zajmie to co najmniej kilka tygodni.

Kim był ten człowiek?

Miał 44 lata, żył w Wielkiej Brytanii już od kilku lat, jego rodzinę powiadomiła polska policja. Brytyjska strona wydała z kolei bardzo lakoniczny komunikat, który trafił do mediów w Polsce. Ukazuje się między innymi na ogólnopolskiej antenie Radia Zet. Nie ma w nim niestety nic rewelacyjnego – ogranicza się do informacji, że trwa wyjaśnianie tej tragedii.

Czy słyszał pan o raporcie Zjednoczenia Polskiego na temat agresji wobec Polaków? Czy faktycznie mamy wzrost przestępczości?

Nie, nie sądzę by tak było. Na pewno jest kryzys i może on wywołać wzrost przestępczości, ale z informacji jakie do nas docierają nie wynika, by były to faktycznie zdarzenia na tle narodowościowym. Wczoraj zajmowałem się sprawą morderstwa Polaka na Wembley. Młody chłopak został zadźgany nożem na imprezie, w niejasnych okolicznościach. Z pierwszych ustaleń wynika jednak, że zbrodnia rozegrała się w jego własnym środowisku, wśród Polaków.

Czy ofiary przestępstw szukają pomocy w konsulacie?

Nie jesteśmy w stanie nikomu pomóc, jeżeli sprawa nie będzie zgłoszona na policję. Najprościej jest pójść na komisariat, ale z różnych przyczyn nasi obywatele wciąż policji unikają. Najczęściej zrzuca się winę na barierę językową, ale to nie jest przekonujący argument. Policja dysponuje tłumaczami – pytanie tylko, czy chce z tego korzystać, czy nie. Z naszych obserwacji wynika, że korzysta dosyć często. Może się to wiązać jednak z czekaniem w kolejce, nim złożymy raport. Na to wpływu już nie mamy.

Możliwe więc, że część pobić wśród naszych rodaków nie jest zgłaszana?

Zdaję sobie sprawę, że część incydentów może rozchodzić się po kościach. Na przykład dwóch panów da sobie po twarzy gdzieś w pubie, a po wszystkim każdy idzie w swoją stronę. To są raczej chuligańskie wybryki, szarpaniny, niż poważne pobicia. Natomiast te groźniejsze incydenty, gdy ofiara odniosła obrażenia ciała, są z reguły zgłaszane policji. Wtedy nawet bariera językowa przestaje być dla nas problemem. I słusznie, często pojawia się później kwestia odszkodowania, a bez policyjnej notatki nic nie można zrobić.

I tu wchodzi w grę kwestia ubezpieczenia zdrowotnego, którego część Polaków niestety nie ma. Szpitale za darmo leczyć nie chcą...

Gdy dzwonimy na pogotowie, potrzebując natychmiastowej pomocy, problemów na szczęście nie ma. Załoga karetki nie pyta o kartę ubezpieczeniową, bo ma ważniejsze rzeczy na głowie. Nawet porozumienia międzynarodowe pomiędzy Polską i Wielką Brytanią tak są sformułowane, że pomocy trzeba udzielić. Ale udziela się jej tylko do pewnego momentu – prędzej czy później kwestia ubezpieczenia się pojawi.

Pamiętamy sprawę pobitego Polaka, który przez pół roku leżał nieprzytomny na intensywnej terapii. Za jego leczenie nie miał kto zapłacić.

W Wielkiej Brytanii na szczęście nikogo potrzebującego pomocy nie zostawia się bez opieki. Lekarz prowadzący ma obowiązek prowadzić leczenie, dopóki życiu nie przestanie zagrażać niebezpieczeństwo. Gorzej, jeśli trzeba przewieźć pacjenta na dalsze leczenie do kraju, a rodziny nie stać na pokrycie kosztów.

Ktoś w końcu musi uregulować rachunek...

W takiej sytuacji problem ma zarówno strona polska, jak i brytyjska. Ale Brytyjczycy raczej mają mniejszy kłopot – jeśli tutejszy lekarz uważa, że pacjent może opuścić szpital, to oni go po prostu wypiszą. Pytanie, co będzie z nim dalej.

Jeśli ofiara wyzdrowiała, to nie problem. Gorzej, gdy leży pod aparaturą podtrzymującą życie i może w ten sposób spędzić nawet kilka lat...

Podtrzymywanie pacjenta przy życiu kosztuje ogromne pieniądze. W takich chwilach gra przede wszystkim kwestia ekonomiczna. Jeżeli szpital dojdzie do wniosku, że już nic nie można z nim zrobić, to sam jest zainteresowany, aby przewieźć go do Polski. I choć ambulans lotniczy jest bardzo drogi, to rachunek ekonomiczny szybko pokaże, że rozwiązanie te jest lepsze niż opiekowanie się pacjentem przez najbliższych kilka lat. Znam takie przypadki.

Żaden rachunek ekonomiczny nie pomoże, gdy taka osoba zmarła i trzeba przewieźć do Polski jej ciało. Szpital tego już na pewno nie pokryje z własnej kieszeni.

To są tragiczne sytuacje. Koszt transportu ciała nie jest aż tak wysoki, bo z reguły zamyka się w kwocie 2 tysięcy funtów, ale często dla rodzin z Polski są to niewyobrażalne pieniądze. Niestety konsulat nie jest w stanie pokryć tych wydatków.

Ilu Polaków co roku traci życie w Wielkiej Brytanii?

W obszarze Anglii, który mamy pod sobą, w ubiegłym roku odnotowaliśmy 426 zgonów. Teoretycznie więc codziennie ktoś z naszych rodaków traci tutaj życie. Ale biorąc pod uwagę fakt ilu nas tutaj jest, statystycznie zmarło mniej niż 0,1 promila. To nie jest dużo.

Na pewno nie wszyscy ze zmarłych padli ofiarą przemocy, zgadza się?

Morderstw było sześć. To niewielka część wszystkich zgonów. Przyczyny są bardzo różne – od naturalnych, przez choroby, aż po wypadki w pracy. Muszę przyznać, że niestety coraz częściej pojawiają się przedawkowania alkoholu czy narkotyków. Sporo jest też samobójstw.

Samobójstw?

Tak. Było ich ponad 40, odebrali sobie życie głównie przez powieszenie. To aż 12 procent wszystkich zgonów. Nie wiem, co powoduje Polaków do targnięcia się na własne życie. Być może wpływ ma na to tutejsza, nieco depresyjna pogoda, czy też inne czynniki. Zdaję sobie sprawę, że wyjazd na Wyspy przerósł oczekiwania wielu osób. W Polsce im się nie ułożyło, a tutaj też nie było lekko.

Rodziny nie zawsze chcą wierzyć, że ich bliski targnął się na własne życie.

Mają wiele pretensji do policji, że nie ujawniają im wszystkich dokumentów ze śledztwa. A policjanci często nie mogą tego zrobić. Bo jak niby mieli jej udowodnić, że syn faktycznie się powiesił? Pokazać zdjęcie wiszącego ciała na sznurku? Nie wyobrażam sobie szoku, jakiego doznałaby matka samobójcy, gdyby pokazano jej materiały ze śledztwa. Niestety ludzie żyją w przekonaniu, że jak nie zobaczą, to nie uwierzą.

Artykuł pochodzi z:
Oceń artykuł
(głosów: 3, suma ocen: 14)
Uwaga: Właściciele serwisu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za sposób w jaki są używane artykuły, bądź podejmowane decyzje na ich podstawie.
Komentarze (0) Zaloguj sie lub zarejestruj aby dodać komentarz