Praca Ogloszenia Katalog Polspec Poradnik Zapytaj eksperta Logo: Infolinia.org mapa galeria galeria czat Forum randka

Robin Hood: Dziurawe rajtuzy

2008-12-20 14:20:32


W miejscu, gdzie grasował najsłynniejszy łucznik w kapturze, rośnie teraz zboże i marchewka. Po legendarnym lesie Sherwood zostały tylko strzępy, dlatego serial o przygodach Robin Hooda, tak popularny w Polsce, kręcono w parku, w zupełnie innej części kraju. Choć dziś legenda żyje na całym świecie, w miejscu swego powstania ma się kiepsko.

Ten, kto wierzy w średniowiecznego, wyjętego spod prawa bohatera, który łupił bogatych, by wspomagać biednych, kto oglądał brytyjski serial z długowłosym Michaelem Praedem w roli głównej, i do tego bawił się klockami lego z serii Robin Hood, nie powinien jechać w okolice Sherwood. Tutaj legenda umiera, raniona plastikową strzałą.

Wjeżdżając do Nottingham, 130 mil na północ od Londynu, gdzie urzędował pamiętny szeryf, główny wróg naszego bohatera, chcieliśmy dotrzeć do miejsca, gdzie rozpoczęła się historia przypominana przez filmy, seriale i gry komputerowe. Wiedzieliśmy, że Robin mógł nawet nie istnieć, być jedynie fantazją. Nie przeszkadzało nam to. Zdawaliśmy sobie sprawę, że pierwsze pisane wzmianki o nim ujrzały światło dzienne dopiero w 1450 r., kiedy był już legendą. Nie szkodziło nawet, że na początku nie było w nich braciszka Tucka ani dziewczyny, a jak już się pojawiła, to z męsko brzmiącym imieniem Marian. Nie przerażało nas, że w pierwszych opowieściach Robin był dosyć okrutny i wcale nie rozdawał niczego biednym. Wiedzieliśmy, że dopiero z biegiem czasu legenda rosła, Hood stawał się szlachcicem, sprzymierzeńcem króla Ryszarda Lwie Serce. Dopiero w opowieściach z XVII wieku zaczął rabować bogatych, by dawać biednym. To wszystko było dla nas w porządku. Nie załamaliśmy się nawet, gdy okazało się, że Nazir, którym chcieliśmy być w dzieciństwie (Saracen z dwoma szablami noszonymi na plecach), to wymysł jedynie scenarzystów serialu. Nie przeszkadzało nam wreszcie, że parodiuje się Robina, przedstawiając w rajtuzach. To ciągle był nasz bohater. Aż przyjechaliśmy tutaj…
 
Atrakcja turystyczna numer 1
 
W samym centrum miasta Nottingham, w pobliżu miejsca gdzie stał zamek, nomen omen przy Maid Marian Way, znajduje wystawa „The tales of Robin Hood”. Na zewnątrz gromadziły się dzieci w wieku szkolnym. Obok nich, w stroju Robina, do zdjęć pozował podstarzały „macho”. Był nieźle skacowany i jak się później okazało – został naszym przewodnikiem.
 
Płacąc prawie po 9 funtów za wstęp spodziewaliśmy się dużo. Wystarczy powiedzieć, że „atrakcja” reklamowała się jako multimedialna, wykorzystująca najnowsze zdobycze techniki.
 
Weszliśmy do środka. Pierwsza sala, dekoracje z plastiku i płyty pilśniowej, nieco przybrudzone. Wreszcie skacowany „Robin” wprowadził nas do kolejnego, ciemnego pomieszczenia, gdzie ukazały się figurki-szkaradki, które coś mówiły. Były jakby z koszmarnego snu kukiełkowego potworka. Popatrzyłem na dzieci, które weszły z nami. Wtuliły się w nogi swoich rodziców. Figurki coś mówiły, płynęły przytłumione dźwięki z taśmy, ludzie się rozglądali, nie wiedząc, o co chodzi. Otworzyły się kolejne drzwi, pomieszczenie miało być lochem i tak też pachniało. Wreszcie dotarliśmy do inscenizacji lasu Sherwood. Wsiedliśmy do dwuosobowej gondoli, która wiozła nas przez tę ciemną szopkę. Dźwięk był niezsynchronizowany, pod nami kable i kontakty, brudno i plastikowo. Figurka osiołka miała obłamane ucho, z którego wystawały strzępy tektury.
 
I jakby tego było mało, „Robin” zafundował po tym wszystkim pogadankę w sali, która służyła też jako restauracja. Stwierdził, że wciąż jesteśmy w stanie wojny z Walią, bo nie podpisano z nią żadnego formalnego pokoju od średniowiecza. – Można do nich strzelać z łuku – zażartował, ale nikt się nie zaśmiał. A potem już tylko kopał Robin Hooda, nie wiadomo po co. A to, że banita nie miał miecza, bo to niepraktyczne, że nie chodził w zielonym stroju tylko pomarańczowym, że nie było Marian, że nie był z Locksley, że nie przepołowił na zawodach strzały, bo to niemożliwe. Na koniec przewodnik próbował błysnąć opowieściami o średniowiecznym łamaniu kości, męcząc dziewczynkę z publiczności pytaniami typu – „czy wiesz, co to jest gangrena?”
 
Ludzie wyszli zdruzgotani. Schodami, do sklepu z pamiątkami. A tu wszystko, czego używał Robin Hood: breloczki, zabawki, koszulki oraz fotosy z „Conana”, „Xeny”, „Gladiatora” i „Bravehearta”.
 
Gumowe przylepki
 
To nas wybiło z rytmu, ale nie chcieliśmy się poddać. Przecież to tylko miasto. Z pewnością inaczej obeszli się z legendą Robina w jego ukochanym lesie Sherwood. Dawniej miał on 40 tys. hektarów, zajmując znaczną część hrabstwa Nottingham. Został ustanowiony lasem królewskim przez Wilhelma Zdobywcę. Prowadziła przez niego tylko jedna droga, nie był więc bezpiecznym miejscem dla podróżnych. Kręcili się tu strażnicy leśni wymuszający łapówki, do tego dzikie zwierzęta i bandyci. Według podań był też zamieszkany przez duchy i zjawy.
 
Tylko, że dziś las wygląda inaczej. Jechaliśmy do Sherwood przez teren pagórkowaty, z polami i kopalniami, gdzieniegdzie tylko rosły drzewa. Największa z zachowanych części ogromnego leśnego kompleksu ma zaledwie 180 hektarów. W okolicach wioski Edwinstowe jest jeszcze kawałek lasu z Wielkim Dębem, miejscem, gdzie miał się spotykać Robin z przyjaciółmi. Drzewo wygląda okazale, ma 800 lat, czyli dokładnie tyle, ile legenda o Robin Hoodzie. Było więc małą sadzonką, kiedy kręcili się tu banici. Ale to jest szczegół, to nam nie przeszkadza. Gorsze jest to, co dzieje się teraz pod drzewem. Przedstawienia odgrywa amatorski teatrzyk „Companions of the longbow”. To grupa entuzjastów, którzy mają stroje, łuki i miecze, ale nie mają ani pomysłu, ani polotu. Przedstawienie się dłużyło, wiało brakiem profesjonalizmu. Przerywały mikrofony, aktorzy nie wiedzieli, co mają robić, ich ruchy były przypadkowe i sztuczne. Widzowie niechcący na to patrzeć, dostrzegali mimochodem reklamy dorocznego festiwalu robinhoodowskiego, który odbędzie się tu pod koniec lipca. Znudzone dzieci biegały wokoło, strzelały z łuków z pobliskiego sklepu z pamiątkami, szukając potem z płaczem swoich strzał zakończonych gumowymi przylepkami.
 
Kompleks
 
Może właśnie dlatego, że legenda została tak potraktowana, postanowiły przejąć ją inne, okoliczne hrabstwa. Do tego stopnia, że w Yorkshire dawne lotnisko RAF-u, które teraz stało się pasażerskim, ochrzczono imieniem Robin Hooda. Wstęgę przecinał sam książę Yorku. Ale tu też tradycja stoi na głowie. Dziś „tanie linie” łupią biednych podróżnych, dokładając opłaty za każdy kilogram bagażu. Kiedy wchodziliśmy na terminal, trwało przepakowywanie, turyści zostawiali ciuchy, by tylko oszczędzić.
 
Wszędzie widać też pewien kompleks. Tam gdzie byliśmy – czy to w restauracji, sali kinowej czy szopce w Nottingham, pojawiają się plakaty z hollywoodzkich filmów o Robin Hoodzie. Oglądamy Errola Flynna z lat 30., Kevina Costnera, „Facetów w rajtuzach”, kreskówki Disneya, ewentualnie brytyjski serial „Robin z Sherwood”. I choć nie wierzę, że to mówię, wolę tak przetrawionego Hooda niż jego niestrawną, dzisiejszą wersję z okolic Sherwood.

Jarosław Sępek

Cooltura.co.uk

Sonda
Jak Ci się mieszka w Nottingham?
Oceń artykuł
(głosów: 3, suma ocen: 14)
Uwaga: Właściciele serwisu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za sposób w jaki są używane artykuły, bądź podejmowane decyzje na ich podstawie.
dodajdo.com
Komentarze (2)
zbigniewzbigniew
Artykuł tendencyjny, autorowi chyba nie układa się w życiu bo, tak jest w Anglii jesli ktos nie rozumie ich humoru to ma wtedy problem, a czego autor sie spodziewał że beda przed nim rozkladać czerwony dywan bo zechciał przyjesc z dzieckiem na przedstawienie, jesli kogoś nie stac to niech siedzi w domu, jeszcze tego brakowało by polak zmieniał Anglie. Pozdrawiam
  • 2011-07-20 11:17:40
  • Cytowanie selektywne Cytuj całego posta
spam
Poparcie: 0
Jarosław Sępek napisał(a):
Znudzone dzieci biegały wokoło, strzelały z łuków z pobliskiego sklepu z pamiątkami, szukając potem z płaczem swoich strzał zakończonych gumowymi przylepkami.


A mnie najbardziej rozbawiło to puentujące zdanie, opis pobytu.

To nie rozumiem, mają sprzedawać strzały z prawdziwym grotem, dla dzieci?



Sam również kiedyś tam byłem - zwiedzić lasy Hooda, i oczywiście nie jest to zbyt wielka atrakcja turystyczna, ale dla dzieci......., wydaje mi się że dość fajna sprawa.

Jeśli ktoś wyimaginował sobie przed zwiedzaniem, że zobaczy nie wiadomo jakie atrakcje, nic dziwnego że jest zawiedziony.



Na zakończenie można jedynie dodać, że szkoda że u nas w kraju nikt nie wpadł na pomysł stworzenia jakiegoś parku rozrywki dla dzieci przy np. "Janosikowej grocie".

Chyba że mi o tym nie wiadomo.
  • 2011-07-21 07:42:33
  • Cytowanie selektywne Cytuj całego posta
spam
Poparcie: 0
Dodaj komentarz

Przepisz kod*

Nazwa użytkownika:*

Treść komentarza:*

angryMr. Greennot happyWinkRolling EyesCrying or Very sadEmbarassedRazzLaughingnnnnnnnn