Reklama ogólnosieciowa
Niemcy i Austria to ostatnie kraje na europejskiej mapie...
które jeszcze nie w pełni otworzyły swe rynki pracy na unijnych cudzoziemców. Zrobią to jednak lada miesiąc i wtedy Polacy będą już mogli zupełnie legalnie pracować u naszych zachodnich sąsiadów. Czy czeka nas powtórka z 2004 roku i czy do Niemiec masowo ruszą też Polacy mieszkający dotąd w Wielkiej Brytanii?
Do całkowitego otwarcia rynku pracy zostało jeszcze kilka miesięcy, ale zdaniem ekspertów Niemcy już zacierają ręce na przyjazd Polaków. W Polsce też uważa się, że nasi specjaliści są tam bardzo potrzebni. Niewykluczone więc, że może nas czekać emigracja podobna w skali do tej z maja 2004, gdy swe rynki otworzyła między innymi Wielka Brytania i gdy w ciągu zaledwie kilku dni z kraju wyjechało kilkaset tysięcy amatorów zagranicznego eldorado. Czy tak będzie i tym razem?
Co prawda w Polsce stopa bezrobocia jest obecnie znacznie niższa niż sześć lat temu, ale wyjechać mogą nawet ci, którzy pracę w kraju mają. Wyjazd deklarują również niektórzy Polacy, którzy już od kilku lat pracują na Wyspach. Są wśród nich tacy, dla których Niemcy były krajem pierwszego wyboru, ale nie wyemigrowali tam ze względu na utrzymanie ograniczeń w dostępie do rynku pracy. Ich zniesienie może spowodować, że jeszcze raz przemyślą swoją decyzję i ponownie postarają się o pracę u naszych zachodnich sąsiadów.
Mniejsze zło ze Wschodu
Wielu ekonomistów wyraża pogląd, że Niemcy chętnie przedłużyliby zakaz pracy bez zezwolenia dla wschodnich Europejczyków, gdyby tylko pozwoliły im na to unijne przepisy. Maksymalne okresy przejściowe dobiegają jednak końca, a prawo unijne działa w obie strony. Od początku tego roku obowiązek liberalizacji rynku pracy dotknął także Polskę. Bez zezwolenia będą już mogli w naszym kraju pracować obywatele Rosji, Ukrainy, Gruzji, Białorusi i Mołdowy. Rozporządzenie w tej sprawie podpisała niedawno minister pracy Jolanta Fedak. Wielu z nich może znaleźć zatrudnienie m.in. w ogrodnictwie i budownictwie.
Okres przejściowy trwał tak długo, bo w 2004 roku Niemcy i Austriacy obawiali się zbyt dużego napływu niechcianych, niewykwalifikowanych pracowników ze Wschodu. Teraz jednak to się zmienia. Mimo niskiego poziomu bezrobocia, w Niemczech wciąż brakuje inżynierów i informatyków, a około 70 proc. przedsiębiorstw skarży się na brak wykwalifikowanych specjalistów, których Polska może im zapewnić. Inna sprawa, że otwarcie rynku pracy na Europejczyków może pomóc Niemcom skuteczniej przeciwstawić się zalewowi imigrantów z Azji i Afryki. Ostatnio głośna stała się sprawa Thilo Sarazzina z zarządu Bundesbanku, który nieparlamentarnie wyrażał się o muzułmańskich imigrantach i choć nikt tego nie mówi głośno, Niemcy liczą, że nowi pracownicy z Europy będą osiedlać się w Niemczech, wypierając mniej mile widzianych osadników spoza starego kontynentu.
Saksy kuszą
Praca w Niemczech dla wielu może wydać się kusząca. Podczas gdy na Wyspach jeszcze niedawno wypłynął pomysł, żeby płacić cudzoziemcom za opuszczenie Wielkiej Brytanii, niemiecki minister gospodarki Rainer Bruderle wyszedł ze zgoła odmienną inicjatywą „powitalnego pakietu", który wypłacany będzie każdemu przystępującemu do nowej, legalnej pracy. Idea ta stworzona została po to, żeby ściągnąć nad Odrę pożądanego, zagranicznego pracownika. Pomysł z powodu napiętej sytuacji fiskalnej nie spodobał się jednak kanclerz Angeli Merkel. Niczym niezrażony Bruderle mocno jednak angażował się we wprowadzenie nowych przepisów uznawania zagranicznych dyplomów i likwidacji barier utrudniających napływ zagranicznej siły roboczej do Niemiec. Skutkiem tego obcokrajowcy w Turyngii mogą od nowego roku korzystać z bezpłatnych kursów językowych i dodatkowych płatnych praktyk.
Według oficjalnych i chyba nieco zaniżonych szacunków od 2004 roku do krajów Unii wyjechało z Polski około 2 milionów ludzi. Głównie do pracy na Wyspach, w Hiszpanii, Włoszech i Szwecji. O ile wzrośnie ona po całkowitym zniesieniu blokad rynku pracy? Nie wiadomo, ale specjaliści oceniają, że może to być około 400 tysięcy Polaków z kraju i około 100 tysięcy tych, którzy mogą przyjechać innych krajów, na przykład z Wielkiej Brytanii.
Dla szefa Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka ta sytuacja jest całkowicie normalna: - To, że Europejczycy przemieszczają się z kraju do kraju wewnątrz Wspólnoty w poszukiwaniu lepszej pracy uważam za całkowicie naturalne. Taka jest i będzie idea Unii. Każdy mieszkaniec krajów członkowskich ma do tego prawo i dla mnie to nie jest problem - powiedział były premier. - Warto jednak zastanowić się jak w Polsce stworzyć warunki dla tych, którzy po kilku latach pracy zechcą do niej wrócić - dodał.
Druga fala na horyzoncie
- Możemy być pewni kolejnej fali emigracji. To pewne - mówiła dziennikarzom prof. Krystyna Iglicka, demograf z Centrum Stosunków Międzynarodowych. Jej zdaniem tym razem Polakom będzie nawet łatwiej niż wtedy, gdy emigrowali do Wielkiej Brytanii czy Irlandii.
Niemcy do momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej były numerem jeden w rankingu krajów, do których najczęściej wyjeżdżali Polacy. Po 2004 roku niemiecki rynek pracy był chroniony, ale i tak spadł tylko na druga pozycję. Nasz zachodni sąsiad od lat jest jednym z najbardziej popularnych miejsc, w którym Polacy chcą pracować i mieszkać.
Obecnie na terenie Niemiec pracuje 300-400 tys. Polaków rocznie, a po 1 maja liczba ta może się podwoić. Polacy najczęściej pracują czasowo, sezonowo, w ramach samo-zatrudnienia albo w szarej strefie. Profesor Iglicka prognozuje, że po całkowitym otwarciu niemieckiego rynku pracy Polacy stopniowo zaczną przedłużać swoje pobyty, a nawet ściągać tu swoje rodziny. Demografowie zakładają, że migracja do Niemiec po 1 maja 2011 nie będzie tak wielka, jak kilka lat temu do Anglii, ale będzie regularnie rosła. Według szacunków Eurostatu, skutkiem swobodnej migracji wewnątrz Europy, w 2060 roku w Polsce będzie mieszkać nie 38, a zaledwie 31 milionów ludzi.
Politycy spokojni
Z demografami nie zgadzają się jednak polscy politycy. Wiceminister gospodarki Rafał Baniak jeszcze w zeszłym roku podczas konferencji w Berlinie zapewniał, że 1 maja 2011 roku wcale nie wywoła nowej fali zarobkowej emigracji z Polski. Wiceminister stwierdził nawet, że niemiecka gospodarka straciła na utrzymywaniu blokady. - Dziś o wiele trudniej będzie przyjąć wykwalifikowanego polskiego pracownika. Skończyły się czasy, kiedy młody człowiek z Polski podejmował każdą pracę bez względu na warunki, jakie mu się oferuje. Dzisiaj specjalista w Polsce osiąga niewiele niższe wynagrodzenie niż to, które mogą mu zaproponować Niemcy - powiedział wiceminister.
Opinię polskich polityków podzielają też ci zza zachodniej granicy. Jens-Peter Heuer, wiceminister gospodarki powiedział, że zaskakują go obawy niektórych niemieckich mediów przed napływem taniej siły roboczej z Polski. Jego zdaniem decyzje obywateli państw Europy Środkowej i Wschodniej o podjęciu pracy za granicą nie zapadają już tak spontanicznie, jak to się działo tuż po rozszerzeniu UE. Wiceminister dodał, że Polacy obecnie pracujący w Niemczech powinni wykorzystać liberalizację do poprawy swoich warunków pracy i wynagrodzeń, a w niektórych przypadkach do legalizacji swego zatrudnienia. Według Heuera w samym tylko Berlinie mieszka około 42 tysięcy obywateli Polski, a w tamtejszej izbie przemysłowo-handlowej zarejestrowanych jest około 6 tysięcy przedsiębiorców z polskim obywatelstwem, co stanowi 18,4 proc. wszystkich zagranicznych przedsiębiorstw w niemieckiej stolicy. Polacy wyprzedzają pod tym względem nawet znacznie liczebniejszą berlińską społeczność turecką.
Swoją rolę grają tu też pieniądze. Sześć lat temu średnia pensja w Niemczech przekraczała polską 5,6 razy, dziś jest tylko 2,85 razy wyższa. Polacy mówią po niemiecku słabiej niż po angielsku, a na dodatek w naszym kraju znacznie spadło bezrobocie. Może się więc okazać, że tym razem żadnego eksodusu rzeczywiście nie będzie.
Na saksy do Niemiec
Największą szansę na pracę w Niemczech będą mieli informatycy i budowlańcy, bo obecnie brakuje tam ponad 50 tysięcy specjalistów w tych dziedzinach. Poszukiwane będą popularne również do tej pory opiekunki do dzieci i osób starszych, jak grzyby po deszczu wyrosną też pewnie agencje pracy tymczasowej. Już teraz firma Randstad - największy pośrednik pracy w Niemczech - obawia się nie tyle napływu siły roboczej zza granicy, co dumpingowych cen ze strony swoich polskich konkurentów. Według prognoz agencje z Europy Wschodniej mogłyby oferować swoim pracownikom stawki na poziomie 4 euro, podczas gdy Niemcy we wschodnich landach zarabiają 6,40, a w zachodnich 7,60 euro na godzinę.
Rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie minimalnej dozwolonej prawem płacy, której - o dziwo - w Niemczech nie ma. O wysokości najniższej pensji za Odrą decydują zbiorowe porozumienia zawierane między związkami zawodowymi a organizacjami pracodawców, co teraz najprawdopodobniej ulegnie jednak zmianie.
Skorzystają na tym pewnie też i ci, którzy już teraz legalnie pracują za Odrą, np. w gastronomii, hotelarstwie, rolnictwie, leśnictwie i przetwórstwie owocowo-warzywnym. Nie są to jednak posady, na których można zarobić kokosy, dlatego wśród naszych rodaków nie cieszą się póki co wielkim powodzeniem. Na sezonowym zbieraniu owoców w ciągu miesiąca można zarobić około tysiąca euro i o ile jeszcze kilka lat temu ta kwota mogła być atrakcyjna dla Polaków, o tyle obecnie niewiele przekracza ona to, co można zarobić bez wyjeżdżania z kraju i przeżywania rodzinnej rozłąki.
W innych branżach też kolorowo nie jest. Pracownik wykwalifikowany np. w gastronomii może na początek dostać od 1200 do 1500 euro. W Austrii miesięczne wynagrodzenie kelnera to ok. 1,2 tysiąca, pomocy kuchennej 1,1 tysiąca, sprzedawcy 1,6 tysiąca euro, a elektryka 1,4 tysiąca euro.
Od Londyna do Berlina?
Czy w tej sytuacji można się spodziewać, że na saksy do Niemiec ruszą także Polacy z Wysp? Tu zdania są podzielone. Wielu z nas czuje, że zapłaciło już swoje „frycowe" za aklimatyzację w innym kraju i nie ma ochoty powtarzać emigracyjnych doświadczeń z początków swego pobytu na Wyspach. Są jednak i tacy, którzy Anglii mają dość i woleliby być przynajmniej trochę bliżej swych rodzin, szczególnie gdy pochodzą z zachodniej części kraju. - Od początku chciałam jechać do Berlina, wybrałam Londyn tylko dlatego, że tutaj wcześniej można było pracować legalnie - mówi Joanna Kuryluk, która od kilku lat prowadzi własny biznes sprzątania domów w zachodniej części brytyjskiej stolicy. - Teraz pewnie się przeniosę, bo dojazd samochodem to zaledwie kilka godzin, zarobki są porównywalne, a niemieckiego uczyłam się jeszcze w szkole i na studiach - mówi.
W podobnej sytuacji jest Tomasz Kowalczyk z Brighton. Kilka lat temu także zamierzał spróbować szczęścia w Niemczech, bo po niemiecku mówił lepiej niż po angielsku. Teraz od trzech lat pracuje w dobrym hotelu, jest menadżerem zaopatrzenia, a jego dziewczyna pracuje w niemieckim banku w City. - Od grudnia zeszłego roku dziewczyna stara się o transfer do Niemiec, jak tylko się jej to uda, bezwzględnie się tam przeniesiemy. Nasi rodzice są coraz starsi, przeprowadzka do Niemiec sprawi, że będziemy mogli częściej ich widywać. Już się cieszę na samą myśl o wspólnym weekendowym wędkowaniu z ojcem - dodaje pan Tomasz.
emito.nettp://www.polishzone.co.uk/jobs/show/546
Reklama ogólnosieciowa
Artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Wybór opcji:
Publikuj bez rejestracji (akceptuje regulamin)
Nowy użytkownik - załóż konto (rejestracja w 20 sekund!)
Zarejestrowany użytkownik - zaloguj się