Reklama ogólnosieciowa

Poradnik -> Polska -> Dym z dopalaczy

Dym z dopalaczy

2010-10-19 15:17:55

Koniec dopalaczy w Polsce – obwieszcza premier do spółki z mediami. Ci, co ich chętnie używają, mówią, że wokół dopalaczy zrobił się dym. Nie byłoby go jednak bez ognia, na którym przy okazji pichci się też i drugą pieczeń. Polityczną, gdzie polskie władze w pionierski sposób rozwiązują problem, z którym od lat nie radzi sobie pół Europy. Z Wielką Brytanią na czele.

Reklama ogólnosieciowa

 

Dym rozpętał się dwa tygodnie temu w weekend, kiedy to połączone siły miejscowych sanepidów i policji na serio zabrały się za likwidowanie sklepów z tzw. dopalaczami w Polsce. Kontrole przeprowadzono w ponad tysiącu placówek, kłódkę na drzwi wejściowe założono niemal we wszystkich. Premier na konferencji prasowej ogłosił, ze Polska właśnie rozwiązała problem dopalaczy, media natomiast rozpisały się na temat zła albo jak kto woli – dwugłowej bestii zła. Zło pierwsze i zasadnicze to oczywiście dopalacze same w sobie, zło drugie natomiast – nieco bardziej spersonifikowane – przybrało postać 24-letniego Dawida Bratki z miejsca ochrzczonego mianem „króla dopalaczy”. Brakło natomiast w medialnych legendach miejsca na wzmiankę choćby o trzecim złu – tyleż prawdziwym, co wstydliwym. Nie wspomniano mianowicie, że wobec narkotyków bezradne są nie tylko polskie władze, ale również wszystkie inne kraje europejskie.

Chemik szybszy niż nowela

Seria nalotów na sklepy, w których sprzedawano dopalacze, była możliwa tylko dlatego, że 10 czerwca 2010 roku Sejm znowelizował ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii, dopisując do rejestru substancji zakazanych kilka, których wcześniej w niej nie było, a które miały wchodzić w skład sprzedawanych legalnie dopalaczy. Nowy przepis potrzebował jednak trzech miesięcy, aby wejść życie, co pozwoliło sprzedawcom legalnych narkotyków tak zmodyfikować ich skład, aby te wpisane na indeks zastąpić innymi, które jeszcze nie zdążyły się tam znaleźć, przez co były najzupełniej legalne. Nie stało się to zresztą pierwszy raz, bo podobną próbę z równie miernym skutkiem podjęto także podczas poprzedniej nowelizacji w roku ubiegłym. Przypomina to trochę sytuacje z kreskówek o kocie Sylwestrze czy Wilku i Zającu. Im bardziej ten silniejszy się stara, tym bardziej ten słabszy jakoś uchodzi cało. Jak to możliwe w państwie prawa i na czym polega prawny aspekt zabawy w dopalacze?

Kluczowy jest tu właśnie ów indeks, czyli wykaz substancji zakazanych, których nie wolno ani produkować, ani sprzedawać na terenie Polski. Oprócz tego, co wchodzi w skład „tradycyjnych” narkotyków, są do niego wpisywane także nowe substancje, których używa się do produkcji środków odurzających. Okazuje się bowiem, że takich substancji – organicznych czy też uzyskiwanych syntetycznie – jest na świecie całe mnóstwo, z czego większość nie jest nigdzie zakazana. A skoro nie jest – można je produkować i legalnie sprzedawać. Przykładem niech będzie benzylopierazyna, która wchodziła w skład dopalaczy do 2009 roku, kiedy to na mocy poprzedniej „nowelki” została zakazana. Podobny los w całej właściwie Europie podzielił słynny już mefedron, którego zakazano na podstawie prasowych doniesień o jego szkodliwości. Na nich jednak historia wcale się nie kończy, w laboratoriach czeka jeszcze wiele substancji o działaniu podobnym do tradycyjnych narkotyków. Mechanizm legalności dopalaczy zasadza się na tym, że zmiana składu chemicznego produkowanych specyfików trwa znacznie krócej niż nowelizacja przepisów.

Jest także i drugi element tego przedsięwzięcia, równie ważny dla handlarzy dopalaczami. Polega on na tym, ze oficjalnie specyfiki te nie nadają się do spożycia, a sprzedawane są jako „produkty kolekcjonerskie”. Do złudzenia przypomina to mrużenie oka na reklamie piwa bezalkoholowego, ale ta furtka prawna ma jak najbardziej głęboki sens, dając sprzedawcom dopalaczy całkiem mocny argument analogii: są przecież ludzie, którzy piją niespożywcze alkohole i im to szkodzi, ale nikt nie zamyka przez to drogerii i nie ściga za to ekspedientek.

Wyspy mekką dopalaczy

Argument może i naciągany, ale ma swój sens o tyle, że jest solą w oku antynarkotykowych służb nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. – Dopalacze są problemem w wielu krajach europejskich, w których jednak obowiązują w tym zakresie różne uregulowania prawne. UE monitoruje dopalacze i w samym 2009 roku wykryła 24 nowe, ale ich zakazywanie pozostaje w gestii krajów członkowskich – mówi Matthew Newmanowi rzecznik europejskiej komisarz ds. sprawiedliwości i praw obywatelskich  Viviane Reding. 

Jak wynika z unijnych danych, w samym tylko 2010 roku w UE zidentyfikowano 170 sklepów internetowych, w których sprzedawano zarówno legalne, jak i zakazane produkty. Jeśli ograniczyć się tylko do legalnych dopalaczy, to najwięcej zarejestrowanych sklepów online jest w Wielkiej Brytanii (38), następnie w Niemczech i Holandii. Polska, Francja i Węgry mają przynajmniej po pieć zarejestrowanych tego typu sklepów. 

Niech nikogo nie dziwi czołowa pozycja Wielkiej Brytanii na tym podium, od lat Wyspy mają bowiem opinię dopalaczowej mekki. Tu sprzedawana jest ponad jedna trzecia wszystkich specyfików, jakie rozchodzą się po całej Europie, a tutejsi sprzedawcy dwoją się i troją, by sprostać wymogom jakże chłonnego rynku. Również tutaj sprzedawcy prowadzą podjazdową wojnę z rządem. Choć ziołowe używki jako takie dostępne są od dawna, w handlu nieustannie pojawiają się ich mocne odmiany, a handlarze korzystają z luk w prawie, by uczynić je łatwo dostępnymi – wskazywał nie tak dawno raport BBC na ten temat. Może więc warto uczyć się z doświadczeń Brytyjczyków i podpatrzeć jak oni rozwiązują ten problem? 

Narkotyki w Wielkiej Brytanii delegalizuje minister spraw wewnętrznych z poparciem parlamentu. Wcześniej zasięga jednak rady niezależnych ekspertów: przedstawicieli przemysłu farmaceutycznego, policji i pozarządowych organizacji pracujących z osobami uzależnionymi. Gdy te potwierdzą, że dana substancja jest groźna, ministerstwo wpisuje ja na indeks. Przynajmniej w teorii.

W praktyce działa to mniej sprawnie, bardziej za to przypomina polskie w tej mierze problemy. Na początku 2010 roku sporo szumu w prasie wywołał wspomniany tu już mefedron. Pojawiło się wówczas kilka doniesień o jego szkodliwości. Najbardziej wstrząsająca była historia dwójki nastolatków Louisa Wainwrighta oraz Nicholasa Smitha, którzy zmarli rzekomo po zażyciu tego legalnego wówczas odpowiednika kokainy. Prasowa nagonka do złudzenia przypominająca tę, którą obserwować możemy obecnie w Polsce – z tą różnicą, że w Wielkiej Brytanii nie koronowano żadnego króla dopalaczy – sprawiła, ze rząd wpisał na swoją czarna listę mefedron. Towarzyszył mu inny specyfik o dźwięcznej nazwie Spice, będący substytutem konopi indyjskich. Niespełna trzy miesiące później wiadomo już było, że nastolatki nie zginęły wcale od mefedronu, natomiast w miejsce zdelegalizowanego Spice pojawiło się aż 27 nowych, alternatywnych mieszanek ziołowych, opartych na aktywnej substancji występującej w konopiach, ale wyprodukowanej w syntetycznej formie przez chemików w Chinach. Gdy dziennikarze BBC poszli tym tropem, okazało się, że dopalaczowy biznes to naprawdę międzynarodowe i globalne przedsięwzięcie. – Produkcja substytutów w miejsce zakazanych narkotyków nie jest niczym nowym. Problemem jest rosnący asortyment, agresywny i nowoczesny marketing oraz błyskawiczna reakcja narkotycznego rynku na próby ukrócenia handlu – mówił Wolfgang Goetz, monitorujący handel narkotykami w UE. – Nowy produkt projektowany jest i sprzedawany w Europie, ale wytwarzany w Azji i nastawiony na potencjalnie duża grupę klientów zainteresowanych konopiami – tłumaczył. 

WWSI i spółki z Cypru

Także z Wysp Brytyjskich dopalacze trafiły do Polski i to wcale nie za sprawa Dawida Bratki, którego media okrzyknęły „dopalaczowym królem”. Tak naprawdę jeszcze w 2007 roku, a więc na długo zanim do tego biznesu wszedł Bratko, dwaj inni Polacy otworzyli w Manchesterze spółkę handlową o nazwie World Wide Supplements Importer Ltd. Jej jedynym prezesem i udziałowcem był pochodzący z Poznania Maciej Fiedler. Rozwiązano ją dopiero pół roku temu, 16 lutego 2010 roku. Trzy lata wcześniej jej kapitał założycielski wynosił zaledwie sto funtów. 

Mniej więcej w tym samym czasie spółkę o nazwie Konfekcjoner zarejestrował w Poznaniu niejaki Hubert Bagiński, który – co ustalili dziennikarze „Gazety Wyborczej” – już wcześniej robił wspólne interesy z Fiedlerem. Nie do końca wiadomo, jakie były wzajemne powiązania WWSI z Manchesteru i Konfekcjonera z Poznania, wiadomo jednak, że ten ostatni dystrybuował dopalacze na polskim rynku. Jak? Między innymi za pośrednictwem strony dopalacze.com, która błyskawicznie stała się liderem handlu „legalnym hajem” w Polsce. Od 2007 roku pod szyldem dopalacze.com otwarto ponad tysiąc sklepów, kilkanaście hurtowni i przemysłowych rozmiarów sortownie dopalaczy. Według informacji podanych przez sam serwis w 2010 roku przez sklepy dopalacze.com przepływa ok. 15 milionów złotych tygodniowo. Jeśli dodać do tego sprzedaż internetową, której udział w całości dopalaczowego rynku ocenia się na ok. 30 procent, zaczynają robić się z tego kwoty, o których 24-letni Bratko mógłby wyłącznie pomarzyć. 

Ze względu na legislacyjną wojnę podjazdową z państwem WWSI z Manchesteru współpracuje w Polsce z renomowanymi kancelariami prawniczymi. Z takim „kryciem” biznes kręci się coraz szybciej i przynosi na tyle wysokie zyski, że właścicieli „dopalaczy” stać na zmiany. W styczniu 2009 dochodowy sklep internetowy przejmuje spółka Rancard Trading zarejestrowana w Nikozji na Cyprze. Wtedy też obydwaj założyciele dopalaczowego eldorado powoli – przynajmniej oficjalnie – wycofują się z interesu. Zarobione pieniądze inwestują w inne, mniej kontrowersyjne biznesy: otwierają m.in. firmę deweloperską i zajmującą się doradztwem księgowym. 

Zaledwie kilka dni temu, w wyniku nagonki na dopalaczowe sklepy, przestała też istnieć strona dopalacze.com. „W sytuacji, kiedy na podstawie pomówień i braku jakichkolwiek dowodów, legalnie działająca firma musi ogłosić zamknięcie, mamy nadzieję, że cała ta farsa będzie dla wszystkich Państwa przestrogą, że Rząd RP jest zdolny do wszystkiego w imię podwyższenia swojego poparcia wśród społeczeństwa, odwracając jednocześnie uwagę od prawdziwych problemów” – napisali w oświadczeniu kończącym działalność strony jej właściciele. Nie umieli przegrywać czy mają trochę racji?

Tricki polityką podszyte

– Tricki legislacyjne nic tu nie pomogą – twierdzi znany karnista prof. Marian Filar, dodając, że choć rząd intencje miał szczytne, zabrał się do dzieła w sposób nie do końca zgodny z prawem. Sklepy z dopalaczami zamknięto na podstawie ustawy regulującej działalność inspektorów sanitarnych. Mówi ona, że można zamknąć placówkę handlową, jeśli zagraża ona życiu lub zdrowiu klientów. Bez wątpienia ustawodawca miał tu na myśli raczej stołówki i marnej jakości bary, gdzie do kotleta podają pałeczki salmonelli niźli właśnie sklepy z dopalaczami. Wyszło wiec trochę w myśl starego rosyjskiego powiedzenia, że jak jest dobry delikwent, to i paragraf na niego się znajdzie.

Dopalaczowi potentaci łatwo skóry jednak oddać nie zamierzają i zapowiadają, że do upadłego walczyć będą o odszkodowanie. Sprawa ma więc duże szanse trwać latami i skończyć się przed którymś z międzynarodowych trybunałów. 

Póki tam nie dotrze, politycy wszystkich partii ślizgają się na medialnej fali dopalaczy, przerzucając się pomysłami na legislacyjne rozwiązanie problemu. Były wiec pomysły, żeby zakazać sprzedaży wszystkich substancji psychoaktywnych, co znacznie utrudniłoby życie np. importerom kawy czy farb i lakierów. Pojawił się też pomysł, żeby handel dopalaczami traktować jako zbrodnię i orzekać za to kary do 15 lat wiezienia, z drugiej strony zaś rozwiązaniem miałoby być zalegalizowanie marihuany, co w sposób naturalny miałoby zepsuć rynek dopalaczom. 

Ostatecznie w piątek, 8 października posłowie przyjęli nowelizację ustawy o zapobieganiu narkomanii. Za głosowało 400 parlamentarzystów, a w myśl nowych przepisów nie wolno wytwarzać i handlować produktami, które mogą być używane jako środki odurzające lub substancje psychotropowe. Wyłączono z tej grupy jednak te, które są już regulowane innymi ustawami, importerzy kawy, papierosów i alkoholu mogą więc spać spokojnie. 

Teraz w przypadku uzasadnionego podejrzenia, że produkt stwarza zagrożenie życia lub zdrowia ludzi, inspektor sanitarny będzie mógł wstrzymać jego wytwarzanie lub handel nim na okres do 18 miesięcy, aby w tym czasie przeprowadzić badania dotyczące jego wpływu na zdrowie.

Za złamanie zakazu można będzie zapłacić karę pieniężną w wysokości od 20 tys. nawet do miliona złotych. Inspektor dodatkowo będzie mógł nakazać zaprzestanie prowadzenia działalności w obiektach służących wytwarzaniu lub wprowadzaniu podejrzanego produktu do obrotu – czyli np. zamknąć sklep lub hurtownię.

Jak podkreślił premier, ustawa ma duże szanse wejść w życie za około miesiąc. Czy pomoże? Zobaczymy, choć pewnie nie tak, jak spodziewał się wspomniany już prof. Marian Filar. – Oprócz uregulowania kwestii sprzedaży tych środków należałoby się jeszcze zastanowić, co sprawia, ze tak wielu młodych ludzi, nawet dzieci, chce uciec od realnego świata – powiedział.

Dominik Waszek

 
 
Mamy cię, Bratko!
 
24-letni Dawid Bratko stał sie medialnym symbolem „bezdusznego handlu dopalaczami”. Pomysł na interes zakiełkował w jego głowie podczas pobytu w Wielkiej Brytanii, gdzie tak zwany „król dopalaczy” spędził dwa lata. Jak sam mówi, najpierw smażył hamburgery, a potem zrobił kurs barmana i pracował za barem w Londynie i Edynburgu. Zarabiał minimalną krajową plus napiwki.

O idei sprzedaży dopalaczy w Polsce mówi: – Na to wpadłem w Anglii, gdzie sklepy z dopalaczami działają od 16 lat. Cieszą się dużym powodzeniem. Nie są jednak tak gnębione jak w Polsce.

Kilkanaście tysięcy złotych na rozkręcenie biznesu pożyczył od kolegi. Jego spółka Special Highs otworzyła pierwszy sklep w październiku 2008 r. przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi. Do października 2010 sieć jego „smartshopów” liczyła około 130 placówek na terenie całego kraju, a roczne zyski całej firmy szacowano na 5,5 mln zł. W wyniku akcji sanepidu i policji wszystkie sklepy zostały zamknięte, a samego Bratkę zatrzymano w świetle kamer. Choć sąd nie przychylił się do wniosku o areszt, postawiono mu zarzut wprowadzenia do obrotu w wyrobów ujętych w decyzji Głównego Inspektora Sanitarnego. Grożą za to dwa lata więzienia.
 

Dopalacz, co zacz?

To popularna nazwa legalnych substancji, których działanie jest zbliżone lub identyczne z tradycyjnymi narkotykami. Dopalacze dostępne były w sprzedaży pod różnymi postaciami: jako pastylki do połykania, susz do palenia czy proszek, który – podobnie jak kokainę – wciąga się do nosa. Również nazwy, pod jakimi dopalacze pojawiały się na rynku, nawiązywały do prawdziwych narkotyków. Stopień ich szkodliwości dla zdrowia i potencjał uzależniający jest bezsprzeczny, choć różny, a wiele z tych substancji nie zostało jeszcze pod tym kątem przebadanych.

W Polsce dopalacze wprowadzono do obrotu jako „produkty kolekcjonerskie, które nie nadają się do spożycia”. Ze względu na to, że substancje w nich zawarte nie są objęte kontrolą państwową, mogły być sprzedawane w legalnie działających sklepach, tzw. smartshopach.

Źródło: Goniec.com

  • Sonda
Czy uważasz za słuszne, usunięcie dopalaczy z Polskiego rynku?
Oceń artykuł
(głosów: 1, średnia ocena: 4)
Uwaga: Właściciele serwisu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za sposób w jaki są używane artykuły, bądź podejmowane decyzje na ich podstawie.

Jeżeli lubisz ten artykuł to pomóż nam go rozpowszechnić:

  • Umieść na NK
  • Wykop to
  • Umieść na Flakerze
  • Umieść na GG
Komentarze (2)
Czytelnik Czytelnik
Dopalacze wrocily skad przyszly.....czyli do Wielkiej Brytanii, wystarczy spojrzec na dopalaczeuk.com te same produkty co w Polsce sprzedawali
  • 2011-02-24 18:08
  • Cytowanie selektywne Cytuj całego posta
Poparcie: 0
steff steff
Mozna znalesc sklep z dopalaczami w dundee? jak tak to gdzie i jak sie nazywa
  • 2011-09-05 15:25
  • Cytowanie selektywne Cytuj całego posta
Poparcie: 0

Dodaj komentarz

Przepisz kod*

Nazwa użytkownika:*

Treść komentarza:*

angry Mr. Green not happy Wink Rolling Eyes Crying or Very sad Embarassed Razz Laughing n n n n n n n n

Reklama ogólnosieciowa