Reklama ogólnosieciowa

Infolinia.org -> Wielka Brytania -> Solidarni z dystansu

Solidarni z dystansu

2010-03-03 19:18:47

Polski Sierpień 1980 roku odbił się na Wyspach szerokim echem. Cała Wielka Brytania z zapartym tchem śledziła kolejne odsłony dramatu. Nie wszyscy jednak od razu zapałali miłością do elektryka z Gdańska. O tym, jak wydarzenia sprzed trzydziestu lat odbierane były przez brytyjskie społeczeństwo, opowiedział „Gońcowi Polskiemu” Wiktor Moszczyński, były przewodniczący organizacji Polish Solidarity Campaign.

Reklama ogólnosieciowa

Podczas niedzielnej debaty, która była częścią londyńskich obchodów XXX-lecia powstania „Solidarności”, jeden z jej uczestników, były ambasador Jej Królewskiej Mości w Warszawie Charles Crawford przypomniał, że kiedy we wrześniu 1980 brytyjscy związkowcy odwiedzili ogarnięta rewoltą Polskę, spotkali się zarówno z przedstawicielami powstającego właśnie związku, jak i delegatami centrali podporządkowanych partii. Podobno, kiedy jeden z gości z Wysp został zapytany o to, które spotkanie wywarło na nim lepsze wrażenie, bez namysłu odpowiedział, że lepiej mu się rozmawiało z tymi drugimi, ponieważ wśród nich znajdowali się prawdziwi stoczniowcy, a w delegacji „Solidarności” byli sami profesorowie.

Bez wątpienia miłość pomiędzy NSZZ „S” a centralami brytyjskimi nie była zauroczeniem od pierwszego wejrzenia. Brytyjska centrala TUC była ostatnią dużą zachodnią unią związków zawodowych, która uznała „Solidarność”. Żeby zrozumieć, dlaczego tak się działo, trzeba sobie uzmysłowić pewne fakty.

Co to za „Solidarność”?

– To były przecież rządy pani Margaret Thatcher. Lewica była w tym czasie bardzo lewicowa. I nie było tego złotego środka, którego obecnie szukają politycy z prawa i lewa – wspomina początek lat 80. Wiktor Moszczyński.

W tym czasie polski reżimowy „Dziennik Telewizyjny” lubował się w pokazywaniu zadym, jakie wybuchały na brytyjskich ulicach. Żelazna Dama nie przebierała w środkach, dzięki czemu przez polskie ekrany przewijały się obrazy brytyjskich związkowców pałowanych przez stróżów prawa. To chyba dlatego tutejszym związkowcom i członkom Partii Pracy trudno było przełknąć fakt, że polską rewoltę popierają zarówno brytyjska premier, jak i ówczesny prezydent USA Ronald Reagan.

– Kiedy w sierpniu w Polsce wybuchły strajki, ci ludzie byli kompletnie zaskoczeni tym, co się stało – wspomina Moszczyński. – Była nawet pewna grupa działaczy bardzo prosowieckich w swoich poglądach. Oni starali się nie dopuścić do potępienia stanu wojennego. Jednak bardzo szybko znaleźli się w mniejszości – wspomina były przewodniczący PSC.

Tydzień po wprowadzeniu stanu wojennego na marszu poparcia, który dotarł pod polską ambasadę, pojawili się przedstawiciele wszystkich liczących się w Zjednoczonym Królestwie sił politycznych obok siebie szli poseł konserwatywny, poseł liberalny i dwóch posłów laburzystowskich, a w organizacji demonstracji pomogły właśnie związki zawodowe.

– Po pierwszych nieporozumieniach TUC było wobec „Solidarności” bardzo lojalne. Wiem, bo w tym czasie starałem się cały czas trzymać rękę na pulsie – opowiada Moszczyński.

Polskie pięć minut
Jego zdaniem najbardziej niesamowite jest to, że pomimo tych wszystkich podziałów „Solidarność” popierało właściwie całe brytyjskie społeczeństwo.

– Ludziom podobało się, że „Solidarność” pokazała, że można prowadzić protest bez rozlewu krwi. Poza tym przecież ten ruch był dla różnych osób odzwierciedleniem tego, co chcieli w nim widzieć. W tym ruchu mogły się przecież odnaleźć i feministki, i obrońcy środowiska, i działacze wolnych związków zawodowych, a nawet zwolennicy życia w trzeźwości – tłumaczy.

Ta fascynacja trwała nawet wtedy, gdy w momencie wybuchu wojny o Falklandy Brytyjczycy znacznie bardziej skoncentrowali się na własnych sprawach. – Media przez cały czas na bieżąco informowały o zakończeniu stanu wojennego, o tym, że w końcu wypuścili Lecha Wałęsę, o przyznanej mu nagrodzie Nobla – wspomina. – Polska stała się takim krajem, któremu ludzie zazdrościli.

Wałęsa, który jednoczy
Mało kto dzisiaj o tym pamięta, ale rewolucja solidarnościowa miała jak najbardziej wymierny wpływ na wewnętrzną politykę Wielkiej Brytanii. W grudniu 1989 roku Zjednoczone królestwo odwiedził Lech Wałęsa.

– W tym czasie był chyba jedyną osobą na świecie, która w ciągu jednego dnia była w stanie pocałować w rękę Margaret Thatcher i Glenys Kinnock, żonę ówczesnego lidera opozycji.

Jak się okazuje, na tym jednak zasługi Wałęsy na rzecz pojednania brytyjskiej lewicy i prawicy się nie kończą. Podczas jego wizyty przy Downing Steet towarzyszył mu Norman Willis, w tym czasie przewodniczący TUC. – To było pierwsze w historii spotkanie pomiędzy Thatcher i Willisem. Wcześniej pani premier w ogóle się nie kontaktowała ze związkowcami – tłumaczy Moszczyński.

Później, jak przyznaje działacz Polish Solidarity Campaign, wszystko się rozsypało i nie do końca udało się wykorzystać początkowy zapał. – Żałuję, że słowo „solidarność” nie zostało już tylko pojęciem historycznym. Że jest przypisane tylko jednemu związkowi zawodowemu, który czasem za bardzo jest wciągany w polityczne konfrontacje – mówi Wiktor Moszczyński i tłumaczy, że w normalnych czasach związki powinny reprezentować swoich członków i dbać o dobre warunki pracy. Politykę powinny pozostawić partiom.

Jakub Ryszko

Żródło: Goniec

Oceń artykuł
(głosów: 1, średnia ocena: 5)
Uwaga: Właściciele serwisu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za sposób w jaki są używane artykuły, bądź podejmowane decyzje na ich podstawie.

Jeżeli lubisz ten artykuł to pomóż nam go rozpowszechnić:

  • Umieść na NK
  • Wykop to
  • Umieść na Flakerze
  • Umieść na GG
Komentarze (0)

Artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!

Dodaj komentarz

Przepisz kod*

Nazwa użytkownika:*

Treść komentarza:*

angry Mr. Green not happy Wink Rolling Eyes Crying or Very sad Embarassed Razz Laughing n n n n n n n n

Reklama ogólnosieciowa