Reklama ogólnosieciowa
Wakacje idą pełną parą i kto wybrał się na urlop do Polski, ten najadł się do syta
Kto tego szczęścia nie miał, a za polskim smakiem tęskni, temu nie pozostaje nic innego, jak tylko poszukać go tutaj, na Wyspach. Tam gdzie mieszkają Polacy, jak grzyby po deszczu wyrastają polskie sklepy i restauracje. Czy można go tam znaleźć?
Stolica Wielkiej Brytanii to miasto różnorodności, w którym niemal każda nacja czymś się wyróżnia i promuje swój wizerunek za pomocą tego, co w jakiś sposób wyjątkowe. Australijczycy słyną z kangurów i piwa, Włosi z pizzy i "pasty", Rosjanie z picia na umór i miliarderów... A my? Jak doniósł ostatnio jeden z bardziej poczytnych krajowych tygodników, jesteśmy krajem bez twarzy. Do niedawna kojarzyliśmy się Europie wyłącznie z kradzieżami samochodów i kilkoma pomniejszymi przywarami. Teraz złe stereotypy ustępują, ale nie bardzo jest je czym zastąpić. Ponoć bowiem nie kojarzymy się z niczym dobrym.
Reklama ogólnosieciowa
Słynny polski smak
- Przyjechałem do Polski sześć lat temu – mówi Garry z Newcastle, mieszkający w Wałbrzychu nauczyciel języka angielskiego. Jego los jest trochę podobny do setek historii polskich imigrantów, którzy mniej więcej w tym samym czasie przyjeżdżali na Wyspy. Garry stracił pracę w jednej z kopalń i mając 26 lat nie mógł znaleźć innej. Wyjechał do Polski, bo trafił na ogłoszenie jednej z tutejszych szkół językowych, która oferowała roczny kontrakt dla "native speakera". – O tym, że wciąż tu jestem, zdecydowały dwie rzeczy: piękne kobiety i… najlepsze jedzenie na świecie! – mówi.
Podobną opinię o Polsce mają Keith i Sarah, obydwoje z Sydney. Oni ze swego kraju wyjechali do Wielkiej Brytanii z planem, jakim szczyci się większość mieszkańców Antypodów. Wizy zazwyczaj mają dwuletnie, więc pierwszy rok poświęcają na pracę i oszczędzanie, w ciągu drugiego natomiast wydają zaskórniaki, podróżując po całej Europie. Do Stargardu Szczecińskiego trafili na zaproszenie znajomych, poznanych w Londynie. Wcześniej odwiedzili całą południową Europę.
- Włochy, Hiszpanię, Portugalię, Francję – wyliczają i przypominają, że większość z tych krajów słynie z wykwintnej kuchni. – Ale dopiero w Polsce najedliśmy się do syta – mówią. – Tu wszystko miało naturalny i prawdziwy smak.
Dobre, bo polskie
Cóż jest takiego specyficznego w polskim jedzeniu, że potrafi uwieść nawet najbardziej wyrafinowane podniebienia? To jak powstaje – tłumaczą eksperci – a ściślej to, jak powstawało jeszcze do niedawna. Okazuje się bowiem, że polskie żarcie jest jedną z nielicznych dziedzin, którym zaszkodziła akcesja do struktur unijnych.
– Jeszcze do niedawna obowiązywały w naszym kraju wręcz archaiczne normy dotyczące produkcji żywności – mówi Andrzej Barlicki z Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie. Przepisy pochodziły z czasów, gdy nie używano jeszcze technologii pozwalających np. na wyprodukowanie 3 kilogramów wędliny z zaledwie 500 gramów mięsa. W tym samym czasie w Europie Zachodniej obowiązywały już przepisy unijne, pozwalające producentom na o wiele większą wydajność. Oczywiście kosztem jakości.
- Taka sytuacja utrzymywała się w Polsce aż do połowy obecnej dekady – dodaje Barlicki. Potem przyjęliśmy unijne normy, ale spora grupa producentów żywności nadal stawia na jakość swych wyrobów. Na opakowaniu jednej z bardziej znanych na Wyspach marek kabanosów, producent z dumą informuje, że kilogram wyrobu powstaje aż z 1,1 kilograma mięsa.
To oczywiście tylko jeden z powodów, dla których polskie jedzenie to coś, czym możemy się pochwalić. Inne to choćby przepisy i kuchenne sekrety naszych babć i mam, które powstawały i były udoskonalane z pokolenia na pokolenia oraz… bieda.
- Ona właśnie zmuszała dawniej ludzi do kulinarnych eksperymentów z tym, co najtańsze i czego mieli pod dostatkiem – uważa Natalia Różyk, technolog żywienia. – Dobre przykłady to np. kiszona kapusta, ogórki czy zsiadłe mleko. Do dziś w wielu krajach Europy produkty w takiej formie uważane są za zepsute i niezdatne do spożycia. Ale gdy na wsiach bieda zaglądała ludziom w oczy, nie mieli wyboru. Nic nie mogło się zmarnować. To tłumaczy także popularność kapusty w polskiej kuchni. Przyrządzamy ją na 1001 sposobów – dodaje.
Bez folii się nie da
Wróćmy jednak na Wyspy, gdzie za prawdziwą polską kuchnia się tęskni, a matczyne obiadki śnią się po nocach. Chcąc pobudzić import polskich produktów do Wielkiej Brytanii, Brytyjsko-Polska Izba Handlowa zaproponowała mieszkającym tu Polakom ankietę, w której mieli oni opisać, jakich polskich produktów najbardziej brak im na Wyspach. Wyniki mają przekonać miejscowe sieci supermarketów do zwiększenia importu znad Wisły i choć nie są jeszcze znane, co nieco wywnioskować można z komentarzy internautów umieszczonych pod tekstem informującym o akcji.
Śledzi, karkówki, piwa, a także kiszonych ogórków, korzenia pietruszki, siwuchy i kabanosów – oto czego na Wyspach brakuje nam najbardziej. W opisach internautów większość tych rzeczy poprzedza jednak przymiotnik "prawdziwy". Bo choć większość z nich dostępna jest w licznych polskich sklepach, smak i zapach mają jakby nie ten. - Wszystko co polskie jest tutaj pełne ulepszaczy i śmierdzi chemią. Niby polskie, a zupełnie inne niż w kraju – pisze wprost jeden z internetowych respondentów.
- Nie wolno legalnie sprowadzać do Wielkiej Brytanii np. wędlin, które nie są oryginalnie próżniowo zapakowane. To produkty z długą data ważności, zawierające oczywiście dużo konserwantów – tłumaczy właściciel jednej z hurtowni masowo sprowadzającej polskie produkty na Wyspy. – Takie są przepisy i nic na to nie możemy poradzić . O świeżej kiełbasie i szynkach możemy więc zapomnieć. Nawet jeśli znajdziemy je luzem w jednym z polskich sklepów, pamiętajmy, że trafiły do niego zapakowane w folię.
– Te przepisy mają swój sens, chronią konsumentów – mówi Kazimiera Maciołek, właścicielka polskiego sklepu "Kacper". Gorzej dzieje się, gdy na sklepowe półki trafiają towary z pokątnego przemytu. Bywa, że docierają tam już po dacie ważności albo tuż przed jej upływem. – Dlatego wolę ufać sprawdzonym źródłom – dodaje Kazimiera Maciołek. – Mam pewność, że towar przyjechał "chłodnią", mogę sprawdzić datę ważności, a jeśli mimo to coś jest z nim nie tak, mam gdzie złożyć reklamację – dodaje.
Ważne, kto chochlę dzierży
Skoro konserwanty, odbierające polskiemu jadłu tradycyjny smak, straszą nas ze sklepowych półek, może więc warto poszukać go w restauracjach z biało-czerwoną flagą? – Na sprowadzanie żywności z kraju po prostu mnie nie stać – przyznaje jedna z polskich restauratorek. – Tym bardziej na kupno produktów z polskich hurtowni tutaj, na Wyspach. Używam więc w większości brytyjskich produktów, ale przyrządzonych i przyprawionych na polską nutę – dodaje. Jak tego dokonać? To pieczołowicie strzeżone tajemnice polskich kucharzy. – Angielska świnia czy krowa niewiele różni się od polskiej, a sekret rodzimego smaku tkwi nie w tym, co w garnczku, ale w tym, kto chochlę trzyma – mówią zgodnie. I może mają rację, a z polskim smakiem jest tak, jak z okularami pana Hilarego: daleko go szukać nie trzeba. Najlepiej zacząć od własnego garnczka.
Dominik Waszek
Artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Wybór opcji:
Publikuj bez rejestracji (akceptuje regulamin)
Nowy użytkownik - załóż konto (rejestracja w 20 sekund!)
Zarejestrowany użytkownik - zaloguj się