Reklama ogólnosieciowa
Mówisz po polsku? To nie mów – zdarza się nam się słyszeć od brytyjskich pracodawców
A już na pewno nie w godzinach, za które ci płacimy, włączając w to przerwę na lunch. Dobrze to czy źle? Ten medal ma dwie strony. A czasami nawet trzy.
Pierwsza z nich wydaje się oczywista. Mieszkamy w Wielkiej Brytanii, gdzie mówi się po angielsku, więc – chciał, nie chciał – my też musimy. Zdrowy rozsądek nakazuje dopasować się do zasad obowiązujących w nowym kraju, zamiast oczekiwać, że one dopasują się do nas. Tak to wygląda w teorii. W praktyce bywa różnie.
Reklama ogólnosieciowa
Kilka tygodni temu Wielką Brytanię obiegła historia Devy Kumarisiriego, agenta pocztowego z Nottingham. Zmęczony problemami z klientami, którzy nie potrafili wytłumaczyć, o co im chodzi, przestał ich obsługiwać. No English, no service – napisał przy swoim okienku i kto nie mówił po angielsku, odchodził z kwitkiem i nosem na kwintę. Kumarisiriego o dyskryminowanie mniejszości posądzić trudno, bo sam jest imigrantem ze Sri Lanki. O zdrowy rozsądek – już prędzej: uznał bowiem, że skoro on mógł się nauczyć angielskiego, inni też mogą.
Innego zdania okazała się być brytyjska poczta, która Kumarisiriego zatrudniała. Wkrótce po upublicznieniu jego poczynań, niepokorny pocztowiec znalazł się na bruku. Royal Mail przyczynę zwolnienia podała bardzo lakonicznie. Według niej, usługi Devy Kumarisiriego po prostu przestały być potrzebne. Kilka dni później, po opublikowaniu tej historii przez dziennik "The Sun", brytyjskie fora internetowy zawrzały oburzeniem. – Nie rozumiem problemu – pisał jeden z internautów. – Poczta to urząd, a póki co w Wielkiej Brytanii urzędowym językiem jest angielski. Jeśli nawet ktoś nie mówi po angielsku, ma przecież jakichś krewnych czy znajomych, którzy potrafią się komunikować. Taka zasada jest jak najbardziej w porządku – uważa.
Z zupełnie innym przypadkiem językowego problemu spotkały się w ostatnich dniach dwie Polki pracujące w restauracji McDonalds w Exeter. W pozwie do miejscowego sądu pracy Renata Szewczyk i Maria Cisowska napisały, że zabroniono im rozmawiania po polsku zarówno w pracy, jak i podczas przerw. Wprowadzenie zakazu poprzedziła skarga jednego z pracowników restauracji, który zgłosił przełożonym, że Polki rozmawiają w ich ojczystym języku. Z jakichś powodów szefostwo uznało to za coś niewłaściwego. Wkrótce potem na zebraniu pracowników asystentka menadżera ogłosiła, że odtąd wszyscy pracownicy muszą rozmawiać ze sobą wyłącznie po angielsku. Taka decyzja wydała się Polkom dyskryminująca, dlatego skierowały sprawę do sądu.
Sędzia, który ją rozpatrywał, przyznał co prawda, że pracownice mogły poczuć się urażone, ale uznał, że do dyskryminacji temu przypadkowi daleko. Zakaz dotyczył bowiem wszystkich pracowników, niezależnie od ich narodowości i ojczystego języka. Gdyby zakazano używania jednego języka – inna sprawa. W tym przypadku sąd uznał jednak, że pracodawca miał prawo podjąć taką decyzję, bowiem zakaz leżał w jego interesie.
Jaki to interes? Tego przedstawiciel McDonalds nie wyjaśnił, więc można się tylko domyślać. Nie jest to przecież jedyna firma, w której pojawiają się takie problemy. Wiele zależy jednak od sposobu, w jaki są one rozwiązywane.
Peter Lloyd prowadzący niewielką firmę budowlaną w południowym Londynie i zatrudniający wielu obcokrajowców, podobny kłopot miał z pracownikami tylko raz. Jego zdaniem sprawa używania w pracy ojczystego języka jest dosyć skomplikowana i wiele zależy od wyczucia sytuacji.
– Ważne jest jedno: czy to przeszkadza działalności firmy, czy też jej sprzyja – mówi Peter. – Czasem pracownikom łatwiej jest się porozumieć ze sobą w ojczystym języku, szczególnie gdy w grę wchodzi specjalistyczna terminologia, np. dotycząca maszyn, urządzeń czy technologii. Wtedy jest to jak najbardziej wskazane. Ale kilka razy zdarzyło się, że pracownicy rozmawiali po polsku w obecności osób, które ich nie rozumiały. To jest po prostu niegrzeczne, bo ci, co polskiego nie rozumieją, czują się wykluczeni z rozmowy, a to wprowadza nieprzyjemną atmosferę w firmie. Dlatego zwróciłem im na to uwagę. Jak się okazało, Polacy po prostu nie zdawali sobie sprawy, że to może komuś przeszkadzać. Od tamtej pory takie sytuacje już się nie zdarzają.
– Są za to inne, jeszcze bardziej zabawne – mówi Łukasz, jeden z najstarszych stażem pracowników Petera. – Jest jakoś dziwnie rozmawiać po angielsku z innym Polakiem. Czuję się wtedy niezręcznie, zwłaszcza że nie wszyscy po angielsku mówimy płynnie i czasem trudno nam się zrozumieć. Skutek jest taki, że wplatamy w wypowiedź polskie słowa i anglojęzyczna osoba w towarzystwie i tak niewiele z tego bełkotu rozumie – dodaje.
Wygląda więc na to, że w jednym Peter ma rację: ten problem jest skomplikowany i nie ma żadnego prostego rozwiązania. Może z wyjątkiem jednego – nauczyć się języka tubylców.
Dominik Waszek
Artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Wybór opcji:
Publikuj bez rejestracji (akceptuje regulamin)
Nowy użytkownik - załóż konto (rejestracja w 20 sekund!)
Zarejestrowany użytkownik - zaloguj się