Reklama ogólnosieciowa

Infolinia.org -> Prasa Polonijna -> Życie w rozkroku

Życie w rozkroku

2008-12-18 17:14:01

Zaraz po powrocie nie jest źle. Potem dopiero robi się mniej ciekawie. Jak już przejdzie ta cała „popowrotowa” euforia. I wtedy pojawia się myśl: „Do Londynu mogę zawsze wrócić. Kto wie, może już niedługo?”...

Podróżuję po Polsce i spotykam się z tymi, którzy powrócili. Z Anną w Krakowie. Rynek jest piękny, majestatyczny, a przede wszystkim pełen życia. Ceny londyńskie, albo i lepiej. Są też turyści, kawiarnie, za rogiem słychać angielski, czuje się Europę. Anna jest krakowianką, wróciła do swojego miasta rok temu po 6 latach w Londynie. Mimo że bywało tam różnie, to dzisiaj pozostały tylko dobre wspomnienia.

Reklama ogólnosieciowa

Z Dagmarą umawiam się w Hard Rock Cafe w Złotych Tarasach. Od pół roku dojeżdża codziennie z Łodzi do pracy w stolicy. Męczą ją te dojazdy, ale jej partner ma swoje mieszkanie w Łodzi. Tak jest na razie łatwiej. Może niedługo przeniosą się do Warszawy? Może, tego Dagmara jeszcze nie wie. Ma za sobą Londyn i Dublin. 4 lub 5 lat. Nie pamięta ile dokładnie, ten czas tak szybko mijał.
Z Pawłem rozmawiam tylko przez telefon, bo nie ma już go w Polsce. Wrócił co prawda tutaj, bo tęsknił za żoną i dzieckiem. Ale wytrzymał tylko kilka miesięcy. Londyn okazał się jak narkotyk.

Nie potrafię się przestawić na polską bylejakość.
Dagmara ma 27 lat. Jest dziennikarką. W Londynie współpracowała z polonijnymi mediami. Po Londynie był Dublin. Świetna praca w szkole językowej. Uczyła irlandzko-polskie dzieci polskiego. Tego lata podjęła decyzję: wracam.

Wróciłam, bo nie łączyłam swojej przyszłości z Irlandią. Nie chciałam też cały czas być z dala od rodziców. Poza tym, miałam takie wrażenie, że żyjąc za granicą, nie można ułożyć sobie normalnego życia, że to tak jakby się było na nieustających wakacjach. Wydawało mi się, że dopiero w Polsce zdołam bardziej realnie żyć. Chociaż teraz myślę, że to było złudne, naciągane, nieprawdziwe uczucie.
Moje pierwsze odczucia po powrocie? Było świetnie. Lato, słońce, siedziałam u rodziców w Toruniu i byłam pełna dobrych pomysłów i energii. Na tej fali dostałam pracę w Warszawie. Szukałam przez pracuj.pl. Byłam na czterech rozmowach. Na jednej z nich, w wydawnictwie, mimo że jestem bardzo krytyczną osobą wobec siebie, to wydawało mi się, że świetnie wypadłam. Spełniałam wszystkie oczekiwania. To, że jednak nie zostałam wybrana, bardzo mnie rozczarowało.
Ostatecznie znalazłam pracę w niedużej firmie marketingowej, ale pomyślałam, że na początek to niezła sprawa. Zaproponowano mi 4 tys. Chociaż w Irlandii założyłam, że to będzie najniższa stawka, okazała się jedną z najwyższych.

Szybko dopadła mnie proza życia. Może opiszę taki obrazek. Z Łodzi do Warszawy jedzie się PKP półtorej godziny. Od lat te same pociągi. Ciężko uwierzyć, że jesteśmy w Unii. Te same cuchnące toalety, zadymione przedziały, jakby przepis zakazu palenia nikogo w tym kraju nie obowiązywał. W stolicy, w hali na dworcu centralnym, ludzie przepychają się w kolejce po bilety. Potykają się o siebie, zachodzą sobie drogę, ale nikt nic nie mówi. Bo słowo „przepraszam” nie istnieje. Tymczasem z Londynu do Warszawy leci się nieco ponad dwie godziny. Na lotnisku, po wcześniejszym odprawieniu się w internecie, nadanie bagażu przebiega względ nie szybko. Nadmiar czasu można spędzić w strefie duty free. I zaopatrzyć się w towary, które w Polsce są niebotycznie drogie.

Średnia zarobków w Wielkiej Brytanii to dzisiaj około 2 tys. funtów, w Polsce, nieco ponad 2 tys. Zatem ceny biletów 31 zł za trasę Łódź – Warszawa i 100–120 funtów za Londyn – Warszawa są w dwóch przypadkach adekwatne do zarobków. Mimo to wybrałam Polskę, bo założyłam, że tu jestem u siebie i nie trzeba się przedzierać przez siatkę tajemnic obcych zwyczajów i ludzi. Ale rzeczywiście nie myślałam, że zaczną mnie denerwować, takie małe rzeczy, jak chociażby dworce, pani w kasie, która nigdy się do nikogo nie uśmiecha i tak bardzo rzadko mówi: „dziękuję”, „proszę”, „udanej podróży”.
Trudno się przestawić na polską bylejakość. Ale za to w pracy liczy się tylko profesjonalizm. Pracodawcy mają bezwzględne podejście do pracownika, przynajmniej tak jest w Warszawie. Tutaj, żeby stać na kasie w Empiku, trzeba mieć skończone studia. Myślę też, że to sami pracujący narzucają takie standardy. Tu trzeba wszystko umieć, być alfą i omegą. Dwa języki, w tym świetny angielski, wszelkie dodatkowe kwalifikacje i kilka fakultetów to norma. W Anglii i Irlandii za moje umiejętność to mnie po rękach całowano, chociażby w szkole irlandzkiej, w której uczyłam polskiego.
Szybko zauważyłam też, że w Polsce dobrze  jest zostawać po godzinach. Głupio tak jakoś wychodzić z pracy o tej godzinie, o której się kończy, bo wszyscy pozostali siedzą. Ale tego też oczekuje szef. Jak raz wyszłam o 18.00, to niby nikt mi nic nie powiedział, ale już były krzywe spojrzenia.
I teraz tak myślę, że w Londynie czy Dublinie czułam się szczęśliwsza. Porównując suche fakty, to wychodzi na jedno: i tam, i tu, jest ten sam schemat: praca – dom. Ale tam czułam się wolna, nie było tej presji, że trzeba być mądrym, zdolnym, wykształconym, pięknym, dobrze zarabiać i mieć rodzinę z gromadką dzieci. Mam wrażenie, że w Polsce nie ma miejsca dla indywidualizmu. Mimo że się mówi o tolerancji, to w rzeczywistości, jak nie mieścisz się w szeregu, to z niego wypadasz. Biorę pod uwagę powrót do Irlandii, bo nadal czuję się w Polsce jak w zawieszeniu, mimo że tutaj mam chłopaka. Musi się tylko coś wydarzyć, żebym mogła tam wrócić.

Bo ja lubię żyć na wolności

Paweł, 42 lata, ma żonę i 4-letniego syna Konrada, jest ekonomistą. Wrócił z Londynu po 8 latach. Rodzinę założył w Polsce, ale tak trochę z doskoku, kiedy przyjeżdżał do kraju na wakacje. Prosił żonę, aby dołączyła z dzieckiem do niego, ale ona nie chciała zostawiać rodziców. Nie wyobrażała sobie życia poza Polską. To dla nich wrócił do kraju. Ale na krótko. Znowu jest w Londynie. Przyjęła go ta sama firma, którą wcześniej opuścił.

Po powrocie do Polski – wolałbym nie podawać, z jakiego jestem miasta – szybko się okazało, że oddaliłem się od polskiej mentalności. Nikt nie rozumiał mojego rozdarcia. Dla rodziny i znajomych, którzy nie ruszali się z kraju, nic się nie zmieniło, a dla mnie zmieniło się wszystko.
Bo to jest tak, że jak się przyjeżdżało do domu na święta, to ten domowy bigos smakował tak szczególnie i jak się patrzyło przez okno na ulicę i widziało znajome bloki, to aż ciarki miałem. A jeszcze jak śnieg poprószył, to już w ogóle tak ciepło się robiło na sercu.
Ale kiedy wróciłem, to domowy bigos zaczął mniej smakować, a ukochana ulica widziana niegdyś przez okno straciła blask.

Moje początki w Londynie? Jak u większości. Zapieprzanie dzień i noc w knajpach, na budowie. Ale z czasem, kiedy coraz mocnej wrosłem w system, coraz lepiej mówiłem po angielsku, to zmieniłem pracę. I udało się zrobić pożytek z ukończonych studiów ekonomicznych. Dostałem pracę w instytucji finansowej. Po dwóch latach miałem pod sobą 10 osób. Pojawiły się lepsze pieniądze, lepsi znajomi, lepsze lokum. Więcej imprez na fajnym poziomie, jakieś egzotyczne romanse. Ale zawsze pamiętałem, że mam do kogo wracać do Polski.
Pracę przy organizacji targów w Polsce pomógł załatwić mi kumpel, to znajomość jeszcze ze szkoły średniej. Ta robota była nietrafiona. Nie przydzielono mi odpowiednich obowiązków, które odpowiadałyby mojemu doświadczeniu. Poczułem się zdegradowany. W Londynie miałem bardzo ambitną i poważną pracę, każdego dnia odpowiadałem za miliony funtów, a tutaj moje umiejętności i doświadczenie w ogóle nie zostały docenione. Było mi źle.
Myślę, że Polska mnie przerosła. Jak chodziłem z dzieckiem na spacer, to denerwowali mnie ludzie, bo nikt się nie uśmiechał, nikt nikogo nie zagadywał, każdy miał taką ponurą, zatroskaną minę. I to wieczne narzekanie doprowadzało mnie do szału. Pytałem się: „co u ciebie” i zawsze ta sama odpowiedź: „stara bieda”, żadnego entuzjazmu w ludziach. Nie potrafiłem też nawiązać nowych kontaktów.

Ja myślę, że zatęskniłem za wolnością, którą utraciłem wyjeżdżając z Londynu. Tam sobie wynajmowałem, nie miałem zobowiązań, tyle tylko żeby pieniądze wysłać, a żona w Polsce chciała kredyt brać i dom kupować. Przytłoczyła mnie rzeczywistość. Praca, dom, żona, zarabianie pieniędzy. I tak w kółko, a ja chciałem prowadzić bardziej barwne życie.
Wytrzymałem tylko dwa miesiące i wróciłem do Anglii. Do tej samej firmy, w której pracowałem wcześniej. To było rok temu. Teraz w Anglii jest ten credit crunch, boję się, że stracę pracę. Nie wiem, jak się okaże, że zwolnienia i mnie dotkną, to chyba znowu będę myślał o powrocie. Ale ja tego nie widzę, mnie ciągnie do świata, mam większe aspiracje niż Polska. Może ja też się boję dorosnąć?

Na szczęście nie wpadam w depresję, jeszcze nie


Anna ma 34 lata i jest historykiem sztuki. W Londynie pracowała w restauracji. Bardzo często „na dablach”. W wolnych chwilach chodziła na wszystkie możliwe wykłady w British Museum. Udało jej się też odłożyć na własny kąt. Dzisiaj mieszka na 56 metrach nieopodal Ronda Grunwaldzkiego.

Do Krakowa wróciłam ponad rok temu. Już do swojego mieszkania. Pracowałam na nie przez 6 lat w Londynie. Wreszcie własny kąt. Niewynajmowany, nie z innymi imigrantami, ale swój. Mogę przestawiać meble, malować ściany na taki kolor, jaki mi pasuje i wbijać gwoździe tam, gdzie chcę. Nikt mi nie potrąca z depozytu. No i łazienka jest zawsze wolna. To, że mam mieszkanie, pozwoliło mi w ogóle spróbować zacząć tu żyć. Szybko jednak się okazało, że własne kąty, to jeszcze nie wszystko.
Znalazłam pracę w galerii na Rynku Głównym. 1400 zł, 5 dni w tygodniu, od 11.00 do 21.00. Nawet nie wiedziałam, co mam robić z tymi pieniędzmi. Ledwo wystarczyło na opłacenie rachunków.

Wytrzymałam tak kilka miesięcy, a potem musiałam zrezygnować, jechać do Londynu i zarobić na życie. Od czerwca do października pracowałam znowu w Londynie, w tej samej restauracji, w której mam sześcioletni staż. Do Polski wróciłam miesiąc temu. Z zarobionymi pieniędzmi na kilka miesięcy egzystencji. Ale po mału dociera do mnie, że mój czas londyński się skończył. Nie żałuję podjętej decyzji, chociaż zdaję sobie sprawę, że minął dopiero miesiąc i może być jeszcze bardzo różnie. Gdybym jednak miała jeszcze raz wrócić do Londynu, to na pewno nie na takich warunkach, na jakich żyłam tam do tej pory, czyli praca w restauracji ponad normę.
Londyn stał się częścią mojego życia i tak już pozostanie. Mam masę bardzo dobrych, cudownych wspomnień, swoje miejsca i przede wszystkim ludzi, za którymi bardzo tęsknię. Na szczęście nie wpadłam w depresję. Jeszcze nie. Zaczęłam studia podyplomowe z zakresu grafiki komputerowej i to mnie jakoś trzyma. Cały czas jestem w kontakcie ze znajomymi z Londynu oraz z tymi, których poznałam w Londynie, a wrócili do Polski.
Co mnie dzisiaj irytuje w Polsce? Przede wszystkim to, że ludzie nie są uprzejmi, że pani w sklepie wygląda jakby była obrażona na cały świat, że jak idę do jakiegoś urzędu coś załatwić to wszędzie kolejki, problemy i zupełny brak pomocy. Pod tym względem w Londynie było dużo łatwiej.

Jak chcę tutaj kupić bilet do filharmonii, to się muszę nachodzić i nadzwonić, bo informacje na stronach internetowych swoje, pani w biurze swoje, a pani w kasie to w ogóle nic już nie wie. To takie może śmieszne rzeczy, ale przeszkadzają. Myślę, że ludzie pracują i zarabiają pieniądze, a wszystko jest tak byle jak, zupełny brak profesjonalizmu.
Na razie nie podjęłam żadnej pracy, więc moja kondycja finansowa jest kiepska. W Londynie była dobra, tylko jakim kosztem? Morderczej pracy po kilkanaście godzina na dobę.
Nie jestem przekonana, czy zostanę w Polsce na zawsze, po prostu tego nie wiem. Nie wykluczam powrotu do Londynu lub wyjazdu do jakiegoś innego miasta, ale już na ludzkich warunkach, by wykonywać pracę, którą lubię. Do Londynu wybieram się na święta, to pewnie świadczy o tym, że jednak tęsknię?

Imiona bohaterów na ich życzenie zostały zmienione.

Artykuł pochodzi z:
Oceń artykuł
(głosów: 4, średnia ocena: 4,5)
Uwaga: Właściciele serwisu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za sposób w jaki są używane artykuły, bądź podejmowane decyzje na ich podstawie.

Jeżeli lubisz ten artykuł to pomóż nam go rozpowszechnić:

  • Umieść na NK
  • Wykop to
  • Umieść na Flakerze
  • Umieść na GG
Komentarze (0)

Artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!

Dodaj komentarz

Przepisz kod*

Nazwa użytkownika:*

Treść komentarza:*

angry Mr. Green not happy Wink Rolling Eyes Crying or Very sad Embarassed Razz Laughing n n n n n n n n

Reklama ogólnosieciowa