Wiadomość o śmierci Michaela Jacksona przyjąłem chłodno. Zobaczyłem nagłówek w serwisie Onet.pl, obok zdjęcie i aż do końca dnia nie pokwapiłem się nawet, żeby przeczytać całą notatkę prasową na temat tego wydarzenia. Bo - pomyślałem - stało się coś absolutnie oczywistego.
Można zaryzykować twierdzenie, że Jackson był już za życia żywym trupem. Stan, do którego doprowadził się ten w gruncie rzeczy biedny człowiek, był naprawdę pożałowania godny. Z młodego, atrakcyjnego czarnoskórego chłopaka przerodził się w monstrum zamknięte w twierdzy czterech ścian. Maseczki, leki i sterylne warunki nic nie dały. Kostucha upomniała się o niego szybciej, niż się media spodziewały. Tu zresztą dochodzimy do najciekawszego, moim zdaniem, aspektu całej sprawy. Otóż byliśmy informowani, że żadne wydarzenie w dotychczasowej historii istnienia internetu nie spowodowało tak masowego wyszukiwania jednej frazy, jak śmierć Michaela Jacksona. Media nie miały gotowych wzruszających relacji, jak w przypadku śmierci Jana Pawła II. Co gorsze, jeśli coś miały w miarę aktualnego “na króla popu”, to raczej doniesienia o kolejnych ekscesach pedofilskich i makabryczne zbliżenia twarzy.
Przeczytaj artykuł
|