Powroty i kłopoty
Wielu Polaków na Wyspy przyjeżdża jedynie tymczasowo. Żeby zarobić, podszkolić język albo po prostu dobrze się zabawić. Kiedy w końcu uznajemy, że jesteśmy już wystarczająco bogaci, a tęsknoty za krajem rodzinnym nie jest w stanie ugasić dostępne w każdym sklepie polskie piwo, po prostu pakujemy walizki i wracamy do domu. Zanim to jednak zrobimy, warto poświęcić trochę czasu na pozamykanie wszystkich łączących nas ze Zjednoczonym Królestwem spraw. W przeciwnym razie, z naprawdę błahego powodu możemy popaść w całkiem spore kłopoty.
Reklama ogólnosieciowa
Przekonał się o tym Krzysztof Ekiert, który jakiś czas temu dowiedział się, że jego konto, które miał otwarte w jednym z brytyjskich banków, zadłużone jest na ponad 400 funtów. Niby suma strasznie zawrotna nie jest i niejeden mógłby powiedzieć, że „nie takie długi się spłacało”, jednak dla kogoś, kto od trzech lat mieszka i pracuje w Polsce, sytuacja jawi się już o wiele mniej przyjemnie.
Konta nie zamknął
Krzysztof Ekiert nigdy nie myślał o stałym pobycie w Londynie. Kiedy tu przyjechał pierwszy raz, za budowlankę brali się wszyscy. Nawet ten, komu tylko wydawało się, że potrafi prosto położyć glazurę, prawie natychmiast znajdował robotę. Na rynku, gdzie od lat królowali majstrowie kasujący niewyobrażalnie wielkie sumy za niewyobrażalnie spartoloną robotę, nie było to takie trudne, a Krzysztof fach przecież znał jeszcze z Polski. Jednak w domu czekała na niego żona i dzieciaki. Wyjazd na Wyspy od samego początku miał być jedynie okazją do odłożenia trochę grosza. Kiedy uznał, że tego, co uskładał, wystarczy na dostawienie do domu rodziców skromnej przybudówki, spakował wszystkie rzeczy, kupił kilka prezentów, zrobił z kumplami pożegnalną imprezę i wrócił.
Jeszcze przed wyjazdem postanowił rozliczyć się z podatku. Okazało się, że należy mu się ponad tysiąc funtów zwrotu. W tym czasie było to jakieś pięć tysięcy złotych, czyli całkiem spora sumka. – Pieniądze miały przyjść dopiero za kilka miesięcy, więc zdecydowałem, że nie będę zamykał swojego brytyjskiego konta bankowego – wspomina.
Kartę zabrał ze sobą do Polski i kiedy pieniądze zostały przelane, wypłacał je w rodzinnym Sanoku. Ostatnie 100 złotych wypłacił z bankomatu w marcu 2008 roku. Kartę schował do szuflady i uznał, że jego brytyjski okres życia został ostatecznie zakończony.
Dług rośnie sam
Jak bardzo się mylił, zrozumiał rok później, kiedy na święta do Polski zjechała z Londynu jego szwagierka. – Przywiozła ze sobą wszystkie listy, które po moim wyjeździe współlokatorzy przez dwa lata po prostu wrzucali na szafę – opowiada. Większość z nich pochodziła z banku, w którym Krzysztof miał konto. Kiedy zaczął je przeglądać, okazało się, że bank domaga się od niego zwrotu długu w wysokości 430 funtów. – Jak to przeczytałem, po prostu ręce mi opadły – opowiada.
Żeby zrozumieć, skąd wziął się dług, wystarczy przyjrzeć się wyciągom z konta, które Ekiert przyniósł ze sobą do redakcji „Gońca”. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda w porządku. Z konta powoli znikają oszczędności, które mężczyzna inwestował w rozbudowę domu. Pod koniec roku 2007 pojawia się wspomniany wcześniej zwrot podatku. W marcu 2008 następuje ostatnia wypłata 100 złotych polskich. Ponieważ karta została użyta za granicą Zjednoczonego Królestwa, bank doliczył do transakcji opłatę manipulacyjną, w efekcie czego stan konta wyniósł 2,28 funta na minusie. Od tej chwili, co miesiąc bank zaczął naliczać 28 funtów kary, które za każdym razem wyszczególniane były na kolejnych wyciągach. W ten sposób już w czerwcu dług przekroczył 100 funtów, we wrześniu 200, a w marcu 2009 osiągnął 430 funtów. Wtedy bank postanowił działać i wysłał do Krzysztofa list z informacją, że jego konto zostało zamknięte, a dług przekazany firmie windykacyjnej. Problem polegał na tym, że cała korespondencja przez cały czas trafiała pod adres jego byłego londyńskiego mieszkania. Dobrze wychowani współlokatorzy cudzych listów nie czytali. Wszystko, co przynosił listonosz, natychmiast trafiało na szafę, a nasz bohater trwał w złudnej pewności, że Wielka Brytania jest już dla niego wspomnieniem sprzed lat.
Już się nic nie da zrobić
Razem z Krzysztofem poszliśmy do banku, żeby sprawę jakoś w końcu wyjaśnić. Mężczyzna do Londynu przyjechał właśnie specjalnie w tym celu. – W głowie miałem cały czas obraz stojącego pod moimi drzwiami komornika, więc poczekałem aż żona urodzi dziecko, kupiłem bilet i jestem – tłumaczy.
W banku okazało się, że przyjechał za późno. Miła pani z działu obsługi klienta wytłumaczyła nam, że bank już się tym nie zajmuje. – Wysyłaliśmy do pana ponaglenia, na które pan nie odpowiadał – tłumaczyła. – Teraz sprawa została przekazana firmie zajmującej się ściąganiem długów i obecnie to już nie jest nasz problem – dodała. Kiedy na naszą prośbę zadzwoniła do wspomnianej przez nią firmy, okazało się, że również tam Krzysztof Ekiert zgłasza się za późno.
– Ponieważ minął już rok, od kiedy dostał pan od nich wezwanie do spłaty długu, sprawa została zamknięta, a pana nazwisko trafiło na listę nierzetelnych dłużników – powiedziała.
Dowiedzieliśmy się również, że sprawy nie da się odkręcić nawet, jeśli nasz bohater spłaci wszystkie należności. Kto raz na taką listę trafił, pozostaje na niej już dożywotnio. – W Wielkiej Brytanii nikt już panu nie da karty kredytowej ani żadnego kredytu, a o telefonie na abonament też może pan zapomnieć – powiedziała. Z dobrych wiadomości Polak usłyszał, że nikt raczej nie będzie za nim do Polski wysyłał komornika.
Fakt, że w sprawie Krzysztofa Ekierta niewiele da się już raczej zrobić, potwierdziła nam prowadząca w Londynie biuro księgowe Joanna Jagoda. Kobieta nie radzi mu również chwalić się w polskich bankach, że kiedykolwiek mieszkał w Wielkiej Brytanii. – Któremuś z ich pracowników mogłoby wpaść do głowy, żeby sprawdzić tu jego wiarygodność kredytową i w konsekwencji pan Krzysztof mógłby mieć kłopoty – tłumaczy. Jak zaznaczyła, gdyby Ekiert zareagował na czas, najprawdopodobniej nie dość, że miałby obecnie czystą historię kredytową, to w dodatku nie musiałby nawet spłacać swojego długu.
– Te kary za przekroczenie debetu nie są tak do końca legalne – tłumaczy. – Trzymam u siebie w biurze wzór listu, który wysyłam w imieniu moich klientów do ich banków. W większości przypadków wystarczy tylko to i dług jest umarzany – powiedziała.
Tak łatwo coś przeoczyć
O tym, jak wiele jest do zrobienia, jeśli zdecydujemy się na powrót do kraju, wie dobrze Maciej Ligus, który do Polski wyjechał pół roku temu. Polak do wyjazdu zaczął się przygotowywać już kilka miesięcy przed godziną zero.
– Do niektórych rzeczy trzeba się zabrać odpowiednio wcześnie, bo potem może być po prostu za późno – tłumaczy. Dlatego też z odpowiednim wyprzedzeniem o swoim wyjeździe zawiadomił wodociągi i zakład energetyczny. Dzięki temu ostatnie rachunki przyszły do niego jeszcze w czasie, kiedy przebywał na Wyspach.
– Trochę się zagapiłem z abonamentem na telefon komórkowy – przyznaje. Zapomniał o zbliżającym się terminie podpisania nowej umowy i została ona przez sieć automatycznie przedłużona. – Teraz abonament musi płacić moja mieszkająca na Wyspach siostra – mówi. – Opłata za zerwanie umowy jest tak wysoka, że się po prostu nie opłaca.
Sprawa, której były emigrant musiał stawić czoła już w pierwszych dniach po przyjeździe do Polski, było ubezpieczenie lekarskie dla jego malutkiej córeczki. Dziewczynka, która urodziła się zaledwie pół roku przed wyjazdem z Wielkiej Brytanii, miała tu przez cały czas zagwarantowaną bezpłatną opiekę lekarską.
– W Polsce okazało się, że jest poza systemem i muszę płacić za każdą wizytę w przychodni – mówi młody tata. – Zmieniło się to dopiero wtedy, gdy podpisałem stałą umowę o pracę.
Konto bankowe nasz rozmówca ma pod pełną kontrolą, ponieważ przed wyjazdem zawiadomił o wszystkim bank. – Teraz cała korespondencja przychodzi bezpośrednio na mój polski adres. Poza tym na bieżąco mogę sobie sprawdzić jego stan przez internet – tłumaczy.
Za to już na miejscu sporo czasu zajęło mu aktywowanie starych polskich kont. – Pozapominałem wszystkie PIN-y i trochę się nabiegałem od okienka do okienka, zanim wszystko zaczęło działać jak należy – mówi.
Dokumentuj swoją pracę
Zdaniem Macieja Ligusa, przed wyjazdem warto zebrać wszystkie świadectwa zatrudnienia. – Im więcej lat pracy w UK jesteś w stanie udokumentować, tym więcej urlopu będzie ci się należało od polskiego pracodawcy – tłumaczy. Odpowiednia dokumentacja przyda się również w przyszłości, kiedy będziemy się wybierać na emeryturę. Do tego celu świetnie nadają się formularze P60 i P45. Podobne zadanie spełnić mogą również listy od brytyjskiego pracodawcy. – Niektórzy w Polsce idą na rękę i przyjmują oryginalne angielskie dokumenty, inni wymagają jednak, aby wszystko zostało przełożone przez tłumacza przysięgłego – mówi.
Maciej Ligus do Polski przyjechał już pół roku temu, jednak jak sam przyznaje, do tej pory nie zdążył pozałatwiać wszystkich formalności.
– Tyle tego jest, że człowiek po prostu nie jest w stanie nad wszystkim zapanować – opowiada. Nasz reemigrant do tej pory posługuje się brytyjskim prawem jazdy.
– Ważne jest na terenie całej Europy, jednak zdaję sobie sprawę, że w końcu będę musiał się za to zabrać – mówi. Jak sam przyznaje, nie załatwił również jednej sprawy, która teraz spędza mu sen z powiek: – Zapomniałem anulować moje ubezpieczenie na samochód.
Ta zaległość w tym momencie może już przekroczyć skromne 400 funtów długu Krzysztofa Ekierta.
Jakub Ryszko
Artykuł pochodzi z:
Uwaga: Właściciele serwisu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za sposób w jaki są używane artykuły, bądź podejmowane decyzje na ich podstawie.
Jeżeli lubisz ten artykuł to pomóż nam go rozpowszechnić:
- Podziel się na Facebooku
- Umieść na NK
- Wykop to
- Umieść na Flakerze
- Umieść na GG
Artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Wybór opcji:
Publikuj bez rejestracji (akceptuje regulamin)
Nowy użytkownik - załóż konto (rejestracja w 20 sekund!)
Zarejestrowany użytkownik - zaloguj się