Reklama ogólnosieciowa

Infolinia.org -> Prasa Polonijna -> BNP szuka smoka w Stoke-on-Trent

BNP szuka smoka w Stoke-on-Trent

2010-05-07 10:17:44

Według Brytyjskiej Partii Narodowej smokiem, którego musi pokonać współczesny święty Jerzy, jest imigracja. Na miejsce pojedynku przywłaszczonego przez nich patrona Anglii z cudzoziemską hydrą wybrane zostało Stoke-on-Trent. Nacjonaliści liczą, że właśnie stąd uda im się wprowadzić pierwszego działacza BNP do parlamentu.

Reklama ogólnosieciowa

Stoke-on-Trent to na brytyjskiej mapie politycznej miasto szczególne. BNP cieszy się tutaj poparciem, którego nie jest w stanie zaskarbić w innych rejonach kraju. Z przedwyborczych sondaży wynikało nawet, że partia ma tu całkiem spore szanse na zdobycie pierwszego w historii mandatu w Izbie Gmin. Postanowiliśmy udać się do „jaskini brytyjskiego lwa” i zobaczyć na własne oczy, jak wygląda ostatni przedwyborczy weekend w mieście nazwanym przez Nicka Griffina „perłą w koronie BNP”.

Na tym boisku nie mówimy po polsku


Kiedy przegrywa się przez sędziego, porażka jest dotkliwa. Jeśli jednak dodatkowo okazuje się, że sędzia „drukuje” mecz z przyczyn, nazwijmy to rasistowskich, przykrość jest odczuwana w dwójnasób. We wrześniu ubiegłego roku klub Polonia Stoke FC grał mecz w pierwszej turze lokalnego amatorskiego pucharu Sunday Challenge Trophy. Ich przeciwnikiem była drużyna Tean Wanderers.

– Przed spotkaniem sędzia wezwał naszego kapitana i powiedział mu, że to boisko jest częścią jego kraju i wszystkie rozmowy po polsku będą karane żółtą kartką – opowiada prezes Polonii Krzysztof Więckowski. Na pytanie co mają robić ci z zawodników, którzy angielskiego nie znają, padła odpowiedź, że powinni się nauczyć.

Tego dnia piłkarze Polonii zobaczyli w sumie osiem żółtych kartek i jedną czerwoną. Spotkanie wygrali Anglicy i to oni awansowali do następnej rundy. – Po meczu podszedł do mnie ich menedżer i powiedział, że to co się stało, było niesprawiedliwe – wspomina Więckowski. Wkrótce potem polska drużyna wystosowała oficjalny protest do angielskiej federacji piłkarskiej Football Association. Odpowiedź była natychmiastowa i już tydzień później ligowy mecz Polonii obserwował wysłany przez FA profesjonalny sędzia.

– Później ten obserwator powiedział mi, że po tym, co tego dnia zobaczył, po raz pierwszy w życiu było mu wstyd, że jest Anglikiem – mówi Więckowski. Niesmak u sędziego wywołali rezerwowi zawodnicy przeciwników Polonii, którzy do spółki z kibicami przez cały niemal mecz zajęci byli wypinaniem w stronę Polaków gołych pośladków i genitaliów. – W naszą stronę leciały hasła w stylu „spadajcie do domu, wy polskie małpy” – opowiada. – Cała sytuacja była tym bardziej przykra, że na mecz z nami przyjechały nasze żony i dziewczyny i one cały czas musiały na to patrzeć.

Więckowski przyznaje, że te dwa mecze, to były najnieprzyjemniejsze sytuacje, jakie zdarzyły się zawodnikom polskiej drużyny. Ale nie jedyne. – Czasem komuś w ferworze walki wyrwie się „You Polish bastards”, ale staramy nie traktować tego zbyt poważnie – tłumaczy.

Perła w koronie narodowców


O mieście Stoke-on-Trent, w którym większość meczów grają piłkarze Polonii FC, głośno zrobiło się 23 kwietnia, czyli w dniu patrona Anglii – świętego Jerzego. Właśnie tego dnia nacjonaliści z British National Party postanowili inaugurować tutaj swoją kampanię wyborczą. Miejsce ceremonii wybrane zostało nieprzypadkowo. Już dawno temu szef partii Nick Griffin nazwał je „perłą w koronie BNP”. W tutejszym ratuszu nacjonaliści, w liczbie siedmiu radnych, są drugą siłą polityczną po Partii Pracy. W innych rejonach kraju o takim wyniku mogą co najwyżej pomarzyć. W tegorocznych wyborach do parlamentu partia wystawiła swoich kandydatów we wszystkich trzech okręgach wyborczych w Stoke-on-Trent i właśnie z tym miastem jej działacze wiążą najpoważniejsze nadzieje na zdobycie pierwszego w historii miejsca w Izbie Gmin. Jedynie w londyńskiej dzielnicy Barking and Dagenham, w której do walki o poselski fotel stanął sam Griffin, poparcie dla BNP może się równać z tym, jakim partia cieszy się w Stoke.

W okręgu wyborczym Stoke-on-Trent Central partia wystawiła swojego wiceszefa Simona Darby’ego. Tego samego, którego przed rokiem sfotografowano w Mediolanie paradującego w towarzystwie Stratosa Karanikolau z greckiej nacjonalistycznej partii Front Narodowy na mityng czterystu neofaszystów z całej Europy. Znaleźli się tam również między innymi oskarżony w 1985 roku o terroryzm Roberto Fiore i kłamca oświęcimski Bruno Gollnisch. Na zdjęciu widać jak stojący przed budynkiem młodzi ludzie witają Darby’ego gestem określonym kiedyś przez byłego prezesa polskiej publicznej telewizji jako gest zamawiania piwa, a przez większość rozumianym jako pozdrowienie „Zieg Heil”.

Podczas wyborczego spotkania w ratuszu w Stoke właśnie Darby swoim przemówieniem otwierał całą uroczystość. Nick Griffin na salę wszedł dopiero w momencie, kiedy jego zastępca wypowiedział ostatnie słowa. Eskortował go rycerz, który zapewne symbolizować miał samego św. Jerzego. Co prawda starszy pan z brzuszkiem, owinięty w białą flagę z czerwonym krzyżem nie za bardzo sprawiał wrażenie na zdolnego do pokonania smoka, jednak organizatorom najwyraźniej wystarczał sam symboliczny wydźwięk tej postaci.

Powstrzymać neofaszystów


Kiedy w ostatni weekend przed wyborami przyjechałem do Stoke-on-Trent, swoje pierwsze kroki skierowałem do Meir Community Education Centre. Właśnie tutaj swój sztab główny urządzili ludzie z organizacji Hope Not Hate. Kiedy wchodzę do środka, trwa akurat odprawa. Wszystkim dowodzi Sarah Whitaker. Kobieta siedzi przy stoliku, do którego po kolei podchodzą wolontariusze z przygotowanymi już zawczasu siatkami pełnymi ulotek i gazet. Sara każdemu z nich wręcza do ręki skserowane mapki z zaznaczonymi kolorowym markerem rejonami, w które mają się udać. Jeszcze na bieżąco nanosi na kratkach korekty i po chwili kolejny patrol wyrusza w miasto. Na stoliku obok ktoś rozkłada kanapki, owoce i dzbanki z sokiem. Kiedy ludzie wrócą z miasta, będą na pewno głodni i trzeba będzie ich nakarmić. Mija trochę czasu, zanim działaczka Hope Not Hate znajduje dla mnie wolną chwilę.

– Jeśli za bardzo się rozkręcę, to proszę mnie powstrzymać. Mamy dzisiaj bardzo pracowity dzień i trochę mi się te emocje udzieliły – usprawiedliwia się już na wstępie.

– Nie myślę, że mieszkańcy Stoke-on-Trent są dziedzicznie obciążeni rasizmem – odpowiada, kiedy pytam, skąd się bierze fenomen BNP w tym mieście. – Nie wydaje mi się, że głosują na BNP, bo nienawidzą ludzi, którzy nie pochodzą z Anglii. Oni po prostu czują się porzuceni przez partie z głównego nurtu. Wybierają BNP, ponieważ denerwuje ich to, co się dzieje z ekonomią, mieszkalnictwem, ponieważ nie ma pracy – tłumaczy i dodaje, że partia Nicka Griffina znajduje posłuch wśród okolicznych wyborców, bo jej lokalni członkowie nie obnoszą się zbytnio ze skrajnie prawicowym przesłaniem stronnictwa.

– Tutejsi działacze BNP w swoich rozmowach z mieszkańcami Stoke koncentrują się na lokalnych problemach. Wydaje mi się, że ludzie po prostu nie za bardzo kojarzą, co za nimi stoi. Przez to wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest to organizacja faszystowska – mówi i dodaje, że właśnie dlatego najważniejszym zadaniem, jakie działacze Hope Not Hate postawili przed sobą w trakcie tegorocznej kampanii wyborczej, jest ukazanie mieszkańcom Stoke-on-Trent prawdziwego oblicza brytyjskich nacjonalistów i rozwianie mitów, jakie ta partia tworzy.

– Działaczom BNP udało się stworzyć mit, że w Stoke-on-Trent mieszka szczególnie dużo emigrantów. Przed tygodniem rozmawialiśmy z kobietą, która nam powiedziała, że 80 procent mieszkańców Stoke-on-Trent nie urodziło się w UK, a to jest przecież oczywista nieprawda. Z oficjalnych danych wynika, że 93 procent to rodowici Brytyjczycy – mówi i dodaje, że przecież emigracja w Wielkiej Brytanii istniała od zawsze. – Przecież święty Jerzy był emigrantem z Rzymu – śmieje się.

Pytam, czy wierzy, że prowadzona przez nią kampania ma szanse na sukces. W odpowiedzi znowu słyszę śmiech. – Ci ludzie, którzy głosują na BNP wieczorem zamawiają sobie do domu curry, a ich dzieci mają w szkole kolegów innej rasy – mówi.

Miasto garnków i szybów


Kiedy opuszczam sztab, pomoc w podwiezieniu do centrum oferuje mi Jason. Jest emerytem i pomaga Sarze, bo nie podoba mu się, że nacjonaliści tak się panoszą w jego mieście. – Kiedyś tutaj wszyscy głosowali na laburzystów, ale ostatni to się zmieniło – tłumaczy mi po drodze.

Kiedy dojeżdżamy do centrum handlowego, Jason robi jeszcze jedną rundkę dookoła, żeby coś mi pokazać. Nagle moim oczom objawia się niesamowity widok. W jednej z bocznych uliczek stoi otoczona gęstymi krzakami stara ceglana fabryczka. Sama w sobie jeszcze nie stanowi niczego nadzwyczajnego. Cała masa takich budowli zachowała się przecież w Łodzi, Liverpoolu i każdym innym mieście, które czasy największej świetności przeżywało w epoce pary i węgla. Tym, co naprawdę przyciąga wzrok, są górujące nad dachem kominy. Mają niesamowity kształt. Nie są szczególnie wysokie, za to dziwnie pękate. Wyglądają jak gigantyczne butelki, które ktoś tu kiedyś postawił i zdążył już o nich zapomnieć.

– Kiedyś takie kominy stały tu wszędzie. Całe miasto było ich pełne, a niebo zasłaniał czarny dym – mówi Jason.
Te pękate kominy to piece garncarskie. Dawniej Stoke było brytyjskim zagłębiem garncarstwa. O tym mieście mówiło się, że tu są jedynie „pits and pots”, czyli garnki i szyby, bo były tu też kopalnie. Dzisiaj w mieście nikt już nie wydobywa węgla, a fabryk produkujących ceramikę działa zaledwie kilka.
– U nas teraz największym problemem jest bezrobocie, które już dawno przekroczyło 20 procent – mówi Jason. – To miasto coraz bardziej się starzeje. Młodzi nie widzą tu dla siebie przyszłości i wyjeżdżają.

To kto lubi BNP?


Do pełnego obrazu atmosfery, jaka panuje w Stoke, brakuje jeszcze tak zwanego głosu ulicy. Po pożegnaniu z Jasonem postanawiam więc przeprowadzić małą sondę. Na pierwszego rozmówcę wybieram sobie człowieka sprzedającego na deptaku tygodnik „Big Issue”. Gazeta w całej Wielkiej Brytanii kolportowana jest przez bezdomnych. Kosztuje dwa funty, z których jeden wędruje później do redakcji, a drugi pozostaje w kieszeni sprzedawcy. Mój rozmówca jest więc bezdomny i nie ma stałego źródła utrzymania. Jest idealnym „targetem” dla polityków z BNP, któremu można tłumaczyć, że nie ma pracy, bo mu ją zabrali emigranci.

– BNP? Przecież to faszyści. Nigdy nie głosuję na żadne skraje partie. Komuniści i faszyści to tylko inne formy ekstremizmu – jego ochrypły głos jednoznacznie wskazuje, jaką formę rozrywki preferuje mój rozmówca, to jednak co mówi, brzmi jak najbardziej racjonalnie.

Kilka metrów dalej stoją stargany z tak zwanym mydłem i powidłem. Wybieram jeden z nich, przystrojony całym rzędem flag świętego Jerzego. Całość kompozycji dopełniają dwa długie maszty, na których na wietrze powiewają również wielkie białe flagi z czerwonym krzyżem. Do jednego z masztów dodatkowo przytwierdzone są niebieska, biała i czerwona wstęga. To kolory Union Jack, a zarazem barwy rozety będącej symbolem brytyjskich nacjonalistów. Podchodzę do straganu i zaczepiam stojących za ladą Michaela i Hazel. Pytam ich, co myślą o wyborach i startujących w nich politykach.

– A gdzie oni są? Co oni zamierzają dla mnie zrobić? Żaden z nich się tutaj nie pokazał – odpowiada Michael. Kiedy zwracam uwagę, że niedawno był tutaj Nick Griffin, mężczyzna zaczyna się śmiać. – Naprawdę? Tutaj na rynku go nie widziałem – odpowiada. Pytam więc, czy nie wierzy, że w końcu coś się zmieni.

– Oczywiście, że potrzebujemy zmiany, ale kto nam osobiście to zapewni? Wszyscy nam obiecują złote góry, ale kiedy tylko dostaną się na stołki, zaraz o tym zapominają – mówi.

Nie poddaję i w poszukiwaniu głosów przychylnych BNP udaje się do pobliskiej kawiarni. – Betty! Pan chciał się dowiedzieć, co sądzisz o wyborach! – woła stojąca za ladą kobieta. Po chwili z zaplecza wychodzi Betty i przygląda mi się uważnie.

– Co myślę o wyborach? Że to jest absolutna strata czasu. Bez względu na to, kto wygra, będzie dokładnie taki sam bałagan, a wszystko za nasze pieniądze – mówi. Pytam, czy w czwartek wybiera się na głosowanie. – Nigdzie nie idę. Zostaję w domu – słyszę w odpowiedzi.
Powoli wzbiera we mnie odczucie, że coś mi to przypomina. Coś, co w Polsce przeżyliśmy przed pięcioma laty, kiedy ludzie też mieli już dosyć i zostali w domach.

Jakub Ryszko

Źródło: Goniec.com

Artykuł pochodzi z:
Oceń artykuł
Uwaga: Właściciele serwisu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za sposób w jaki są używane artykuły, bądź podejmowane decyzje na ich podstawie.

Jeżeli lubisz ten artykuł to pomóż nam go rozpowszechnić:

  • Umieść na NK
  • Wykop to
  • Umieść na Flakerze
  • Umieść na GG
Komentarze (0)

Artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!

Dodaj komentarz

Przepisz kod*

Nazwa użytkownika:*

Treść komentarza:*

angry Mr. Green not happy Wink Rolling Eyes Crying or Very sad Embarassed Razz Laughing n n n n n n n n

Reklama ogólnosieciowa